Wolność, równość, maraton! (felieton z cyklu Okiem biegaczki)

Na maraton w Paryżu zapisało się w tym roku 54 tysiące osób ze 149 krajów. Bieg ukończyło ponad 41 tysięcy biegaczy, w tym blisko 10 tysięcy kobiet (w tym ja). Ale światowe media obiegło zdjęcie jednej (nie moje).

felieton Emilii Iwanickiej-Pałki z cyklu Prisma
rys. Prisma

Nie chodzi jednak o zdjęcie Etiopki Meseret Mengistu, która wygrała bieg w kategorii kobiet. Pokonanie trasy rozpoczynającej się na Polach Elizejskich, oplatającej najważniejsze miejsca Paryża (w tym nabrzeża Sekwany z widokiem na wieżę Eiffla i katedrę Notre Dame) i kończącej się na alei marszałka Focha z widokiem na Łuk Triumfalny, zajęło jej 2:23:36.

Bieg był ogromny. Gdyby zsumować liczbę kilometrów przebiegniętych przez uczestników edycji w 2014 roku, uzbierałyby się na dwie podróże Ziemia – Księżyc. A w 2015 roku dodatkowo padł rekord frekwencji! I jak na miasto rewolucji francuskiej przystało, startujący reprezentowali wszystkie warstwy społeczne, kultury, języki, kolory skóry, kształty oczu i ogromny przekrój wiekowy (średnia wieku startujących panów wynosiła 41 lat, a pań 40 lat).

I z tego kolorowego strumienia, który zalał Paryż, do światowych mediów przebiła się Siabatou Sanneh z Gambii. W wyglądzie tej kobiety najzwyklejszym elementem był numer startowy 64173. Poza tym ubrana była w tradycyjny strój ze swojej ojczyzny, na nogach miała sandały, a na głowie... ważący 20 kg pojemnik z wodą.

Siabatou przez dwie godziny maszerowała ramię w ramię z biegaczami, mając na sobie planszę z napisem: „W Afryce kobiety codziennie przemierzają taki dystans, żeby zdobyć wodę. Pomóż skrócić trasę”. Maratonu nie ukończyła: wyzwanie okazało się zbyt wyczerpujące.

Wyczyn 43-latki był częścią akcji „The Marathon Walker”, której organizatorzy zbierają pieniądze na pomoc krajom afrykańskim cierpiącym z braku czystej wody. I został zauważony tak jak Siabatou chciała. Mogła przemówić bardzo głośno. „Budzę się rano i 8 km idę po wodę. I tak co najmniej trzy razy dziennie. Gorzej, kiedy studnia wysycha” - opowiadała.

Co gorsza, woda często jest zanieczyszczona. I kiedy Siabatou lub któreś z jej dzieci z ciężką biegunką trafiają do odległego od wioski szpitala, lekarze najczęściej wskazują na tego samego winowajcę: brudną studnię. „Nie chcę, żeby moje dzieci, kiedy dorosną, musiały żyć tak samo” – bez znudzenia i zmęczenia powtarzała dziennikarzom kobieta.

Podobnie bez znudzenia o swojej motywacji do przebiegnięcia kwietniowego maratonu w Warszawie opowiadała 24-letnia Milena Trojanowska. Bo wyjątkowych historii biegowych nie trzeba szukać daleko. Milena od ośmiu lat choruje na stwardnienie rozsiane (SM) i za cel postawiła sobie promocję aktywności wśród chorych i nie tylko. Postanowiła, że pobiegnie w Orlen Warsaw Maratonie!

Decyzja młodej kobiety była odważna, bo krytycznie na ten temat wypowiadało się wielu lekarzy. Sama – jak pisze – kilka lat temu usłyszała, że nie powinna biegać i nie zaleca się jej uprawiania obciążających sportów. Ale jak postanowiła, tak zrobiła, przekraczając metę Orlen Warsaw Marathonu z czasem dużo poniżej 5 godzin.

Jak mówiła wcześniej, to prawdopodobnie pierwszy w Polsce przypadek, żeby chora na SM kobieta przebiegła królewski dystans – ponad 42 kilometry. Pierwszy czy trzeci – to nieistotne. Tak jak nieistotny jest fakt, że Siabatou Sanneh mety w Paryżu nie przekroczyła. Obie one udowodniły, że kobiety są wspaniałe, a maratońska determinacja dodaje im uroku i siły do walki.

Warto wesprzeć projekt kopania afrykańskich studni, warto pomagać chorym na stwardnienie rozsiane, ale przede wszystkim warto biegać, pamiętając, że sport czasami daje zaskakująco wiele.

RW 06/2015

Zobacz również:
REKLAMA
}