Wyszło na moje! [FELIETON JACKA FEDOROWICZA]

Są tacy, co biegają ze słuchawkami na uszach i wsłuchują się w muzykę. Są też tacy, co może by i chcieli umilać sobie czas muzyką, ale ich doświadczenie życiowe podpowiada, że nie należy się odcinać od otaczających dźwięków, ponieważ może się to okazać niebezpieczne. Ja jestem z tych, co się nie odcinają.

Wyszło na moje! [FELIETON JACKA FEDOROWICZA] shutterstock.com
fot. shutterstock.com

Truchtałem sobie, starając się jak najszybciej opuścić zagęszczoną zabudowę typu miejskiego – ona dość szybko się skończyła, za to przemiłe zabudowania okołomiejskie ciągnęły się dość długo. Były wśród nich gospodarstwa, były twory półgospodarskie starannie odmalowane, odczyszczone i zmienione w tzw. agroturystykę, były niewielkie pensjonaty, wszędzie były przydomowe ogrody, ogródki, czasem sady, czasem sadziki lub parczki.

Co chwila zahaczałem o piękny las, wokół była cudowna cisza. Raz na jakiś czas wszystko psuł przejeżdżający samochód, ale wybaczałem mu to: niekoniecznie wszyscy muszą na piechotę lub rowerem, zresztą auta przejeżdżały z rzadka i potem znów było bardzo cicho. W tej ciszy coraz bardziej wyczuwałem coś nienormalnego. Nie wiedziałem dlaczego, ale czegoś mi brakowało.

Człowiek mający za sobą dziesiątki lat tuptania po Polsce pewne rzeczy traktuje jak nieodłączny element dźwiękowy: samochód, szum drzew, hałasujące ptaki, szczekanie psów… Olśniło mnie w pewnej chwili. Tak, nie było szczekania psów!

Dlaczego? Pochorowały się na gardło? Zlekceważyły przebiegającego seniora? To możliwe: starszy człowiek powinien się przyzwyczaić, że go nie zauważają, ale nie myślałem nigdy, że ta zasada dotyczyć będzie także i psów. Przez dwie godziny ani jednego szczeknięcia. A przecież cały czas biegacz ma, a jeżeli nie ma, to powinien mieć w podświadomości, że w każdej chwili przez uchyloną bramę czy wykopem pod siatką może na drogę wybiec pies i zaatakować. Nie ma chyba biegacza, którym by się nie chciał kiedyś pożywić jakiś pies.

Opowieści o psach zagrażających nie tylko biegaczom, ale w ogóle ludności polskiej, w tym tragiczne przypadki atakowania dzieci, zna każdy. Miałem przy sobie jak zawsze gaz pieprzowy, ale tym razem zupełnie niepotrzebnie. Było to tak dziwne, że postanowiłem wyśledzić przyczyny psiej absencji. Właściciela pensjonatu, w którym opłacono mi dwudniowy pobyt, spytałem domyślnie, czy to przepisy parku narodowego zabraniają mieszkańcom trzymania psów.

Sympatyczny burżuj kamienicznik powiedział, że nic o takich przepisach nie wie, ale – tu zdradził środowiskową tajemnicę – wszyscy w Kudowie nastawieni są na przyjezdnych. Z nich żyją, więc dbają o to, by nic im nie groziło na spacerze. Brak gości spowodowany obecnością psa jest dla właściciela groźniejszy niż brak jakiegoś sprzętu ogrodowego ukradzionego przez złodziei, przed którymi broni pies. Czysta kalkulacja.

Lata temu w RW pisałem, że biegacze w Polsce będą bezpieczni tylko wtedy, kiedy szkody, za które będą płacili właściciele agresywnych psów, będą większe niż satysfakcja z posiadania czworonoga, ale przewidywałem też, że kiedyś do tego dojdzie. W Kudowie doszło. Wyszło na moje. A teraz mi żal psów. Tak pięknie jest w tych ogródkach pod Kudową… Czy zamiast nie mieć psa, nie lepiej byłoby mieć tam kilka psów, tyle że przyjacielskich?  

RW 08/2017

REKLAMA
}