Biegowa historia Tomka Łąka z Wrocławia zaczęła się pięć lat temu, podobnie jak historie niezliczonej liczby biegaczy, u których w metryce pewnego dnia nagle pojawiła się czwórka z przodu. „Uznałem, że dobrze byłoby sprawdzić, na co mnie stać, spróbować czegoś nowego, bardziej wymagającego – opowiada 49-letni dziś Tomek, który po studiach jako inżynier zaczął większość czasu spędzać za biurkiem. – Jak chyba każdy, chciałem przy okazji wybiegać parę problemów, z którymi się mierzyłem, szukałem ujścia dla negatywnych emocji, które się we mnie zbierały. Bieganie dawało mi czas na szukanie odpowiedzi na pytania, które mnie wówczas nurtowały”.
Kolejne etapy jego biegowego wtajemniczenia również niewiele odbiegały od klasycznego scenariusza. Tomek zaczął od biegania po ulicy, startując na wszystkich możliwych dystansach – zaliczył m.in. maraton w Dębnie, Półmaraton Lechitów w Gdańsku i parę innych biegów. Potem zaczął próbować swoich sił poza asfaltem. „Chciałem się dowiedzieć, do czego mam predyspozycje, co będzie mi najbardziej pasowało” – wyjaśnia.