Yared Shegumo: polski maratończyk z etiopskim sercem

Obywatelstwo można zmienić, ale natury nie oszukasz. Na własnej skórze, a właściwie we własnej krwi doświadczył tego Yared Shegumo – znakomity polski długodystansowiec, w którego piersi bije etiopskie serce.

Yared Shegumo Tomasz Woźny
fot. Tomasz Woźny

Serce w przypadku narodowości Yareda Shegumo ma znaczenie nie tylko metaforyczne. Dlaczego? Bo wszyscy, którzy biegają zawodowo maratony – a i większość amatorów też – wiedzą, że przewaga Etiopczyków i Kenijczyków nad resztą świata bierze się z właściwości krwi.

Zasada jest prosta: wychowują się oni na większych wysokościach i ich układ krwionośny przyzwyczaja się do małej ilości tlenu, więc gdy trafiają na niziny, jest w euforii i daje takiego kopa, że białym nie sposób ich dogonić.

Tak właśnie jest w przypadku Yareda, który jednak odkrył to dopiero niedawno. Jak do tej prawdy docierał? Oto cała historia drogi, która być może skończy się na olimpijskim podium.

Dzieciak wiał do raju

Opowieść zaczyna się, oczywiście, od Etiopii. To tam nastoletniego Yareda rodzice wysyłają na treningi piłki nożnej. Chłopak uwielbia ten sport, więc lata jak oszalały, a ten zapał z uwagą śledzi trener. Nie tylko jednak piłkarski, ale też biegowy. Widzi, że technika futbolowa niezła, że jakiś tam talent jest, ale jeszcze wyraźniej dostrzega, bo to się rzuca w oczy, że mały biega jak strzała.

Zabiera go więc na treningi biegowe, patrzy prosto w oczy i mówi tak: „Słuchaj, chłopie, w piłce potrzebujesz do sukcesu kolegów, a w bieganiu osiągniesz go sam”. I to do Yareda przemawia: „Od razu pomyślałem, że to dobry pomysł polegać tylko na sobie. Potrafię się zdyscyplinować i jeśli czegoś w sporcie chcę, to jestem mocno skupiony na celu” – mówi dziś zawodnik.

Trenował więc wtedy bieg na 400 metrów tak zapamiętale, że w końcu trafił do kadry narodowej. Jak już w niej był, to kombinował. Bo w 1998 roku wybucha wojna między Etiopią a Erytreą, więc szesnastoletni chłopak czuł, że w kraju nie czeka go żadna przyszłość. Gdy usłyszał, że cała kadra wyjeżdża na międzynarodowe zawody, to już wiedział, że zmieni miejsce zamieszkania na stałe. Nikomu, oczywiście, tego nie mówił, nawet rodzinie. Mogliby go nie puścić, a on Addis Abeby miał już dość. Chciał do raju.

A gdzie jechali? Usłyszał: Holland, dopiero na miejscu okazuje się, że to jednak Poland. Niczego to jednak nie zmienia. Gdy trzeba wracać, Yared z dwiema koleżankami cichcem wymyka się z Okęcia. Zadanie nie było trudne. Wszyscy stali w kolejce do odprawy, a Yared powolutku, dwa, trzy kroki do tyłu i już jest na wolności. Wyskoczył z hali i zaraz do taksówki. Kierunek Dworzec Centralny, a co potem, to się pomyśli.

Już na dworcu okazuje się, że nie ma co myśleć: trzeba działać, bo od samego siedzenia na jednej z dworcowych ławek nic nie wyniknie. Wychodzi więc w miasto i szuka kogoś o podobnym do jego kolorze skóry. W końcu znajduje Somalijczyka, a ten prowadzi go do swojego kolegi z Etiopii. Kolega chwilę zatrzymuje go u siebie, a potem zabiera do ośrodka dla uchodźców w Otrębusach.

Nie jest mu łatwo, bo nie zna języka. Szybko się jednak adaptuje, a zaczyna od tego, czego Polak najpierw uczy każdego napotkanego obcokrajowca. Jeszcze więc nie potrafi powiedzieć „cześć”, a już mówi „kur…”. Potem słownictwo uzupełnia o pozostałe składowe i już jest lepiej. Zwłaszcza jak po kilkumiesięcznej przerwie w bieganiu trafia na bieżnię Polonii Warszawa.

„To była wielka ulga. W ośrodku na początku nie miałem jak trenować, a życie bez biegania nie jest łatwe” – wspomina.

Tam załatwiają mu akt urodzenia, bo przecież wszystkie dokumenty zabrał etiopski trener. Roku urodzenia był pewny, czyli 1983. Gorzej było z dniem, przyjęto więc umownie, że 10 stycznia.

Jak kocha, to poczeka

Styczeń, czyli zima, a tej, jak się szybko okazuje, Yared nie cierpi. „Od początku miałem wielkie problemy z bieganiem przy niskich temperaturach – mówi zawodnik. – Już nie chodzi nawet o to, że śnieg sypie się do butów, co jest strasznie nieprzyjemne, ale po prostu mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. Przed każdym treningiem muszę się smarować maściami rozgrzewającymi” – dodaje.

Mimo to Yared trenował regularnie – nawet gdy skuwało ziemię lodem – i doszedł do wyników. Halowy rekord Polski w biegu na 3000 metrów to jeden z nich. Jego wysiłki nagradza nie tylko bieżnia, ale i państwo polskie. W 2003 roku Yared otrzymuje obywatelstwo. W końcu patriota, został w Polsce i dla niej zdobywał medale. Nie tak jak dwie koleżanki, które z nim urwały się na Okęciu. One – jak dowiedziały się, że Holland to Poland – poczuły poważne rozczarowanie i gdy tylko uciekły od etiopskiego trenera, to zaraz wyjechały do Holandii. Yared został.

Pierwszy raz zdecydował się wyjechać dopiero w 2005 roku, ale do Etiopii, do rodziny. Przez 6 lat pisał i dzwonił, ale twarze rodziców znów zobaczył dopiero wtedy. Nie gniewali się, nie złościli, że przed laty uciekł bez pożegnania. Wiedzieli, że tęskni, bo jak mówi sam Yared, „od rodziny, od domu uciec się nie da”.

Spotkał się też w końcu z dziewczyną, którą zostawił w rodzinnym mieście. Poznał ją jeszcze jako nastolatek na zawodach biegowych i od razu zaiskrzyło. Do tego stopnia, że przez cały ten czas, gdy on był w Polsce, a ona w Addis Abebie, to czekała. Wzięli ślub i Yared z polskim paszportem mógł ją spokojnie zabrać do naszego kraju.

Sielanka sportowa po powrocie trwała jednak krótko. Yared wystąpił dwukrotnie w Superlidze Pucharu Europy w lekkoatletyce. Zajął 3. miejsce w 2005 r. we Florencji oraz 7. miejsce w 2006 r. w Maladze. Ciągle biegał na 3000 metrów. W 2008 roku skończyło się jednak sportowe stypendium i pojawiły się kłopoty z utrzymaniem. Shegumowie znaleźli rozwiązanie podobne do tego, które wybrały setki tysięcy Polaków: wyjechali do Anglii.

„Tego okresu nie wspominam najmilej – mówi Yared. – Przede wszystkim dlatego, że nie biegałem, a bieganie to nie tylko moja praca, ale też miłość, wielka pasja. Nie było na to czasu, bo ciągle pracowałem. Raz jako ochroniarz, raz jako operator wózka widłowego, a raz przy taśmie produkcyjnej. Po 10-12 godzinach pracy brakowało już sił i ochoty na treningi”.

Pieniądze na życie i na bieganie

W 2011 roku, w czerwcu, poczuł jednak, że ma dość, że tęskni za swoją nową ojczyzną. I wrócił. Przywiózł ze sobą silne postanowienie, że czas zacząć biegać dłuższe dystanse. Pomógł mu w tym kontakt z Antonim Niemczakiem, maratończykiem, byłym rekordzistą Polski, który zaprosił go na treningi do Stanów. Tam utrzymywał i przez dwa miesiące uczył biegać półmaratony.

Gdy Yared wrócił, to udowodnił talent do dłuższych biegów, wygrywając „Biegnij, Warszawo” z czasem 29 minut i 37 sekund. To zwycięstwo nie dało mu jednak tego, co do profesjonalnego biegania bardzo potrzebne – pieniędzy na utrzymanie. Dlatego po kilku miesiącach widmo powrotu do Wielkiej Brytanii wraca. Yared nie ma wątpliwości: „Gdybym wtedy wyjechał, to już bym do Polski nie wrócił. To byłby też zupełny koniec mojego biegania” – wzdycha.

Na szczęście tak się jednak nie stało, a zdecydował o tym przypadek. Przypadek i dobra wola jednego biznesmena. Los chciał, że tego samego dnia późnym wieczorem na Skrze biegał i Yared, i Jacek Podoba – maratończyk, ale i prezes firmy ubezpieczeniowej TU Europa. Podobie spodobał się nie tylko lekki krok, styl Yareda, ale też i jego wzruszająca historia ucieczki z owładniętego chaosem kraju. No i skromność, bo Yared to człowiek, który się nie narzuca, który ma pogodną naturę. Postanowił mu pomóc. Jak?

Wspiera finansowo – nie tylko funduje stypendium, z którego żyje rodzina Yareda półtora roku temu powiększona o córeczkę, ale i płaci za treningi za granicą. I to nie byle gdzie, bo w samej Etiopii. A te są kluczowe, bo właśnie one udowodniły, że Yared może i został Polakiem, ale jego serce, a w zasadzie cały układ krwionośny, został właśnie tam.

Maratończyk z krwi i kości

„To dzięki sponsorowi mam czas i spokojną głowę, by trenować. Gdyby nie on, musiałbym się zająć czymś innym niż bieganie, bo bez opieki finansowej nie można z tego wyżyć” – mówi Yared.

Sukcesy maratońskie Yareda zaczęły się w 2012 roku. Ale to jeszcze nie było to, co sobie wymarzył, czyli zwycięstwo. Choć na maratonie w Dębnie zdobył mistrzostwo Polski, to przegrał wyścig o wygraną całego biegu z Kenijczykiem. W tym roku na Maratonie Warszawskim zabrakło mu pary na 400 metrów przed metą – przybiegł drugi. Potem próbował sił w Łodzi i tam też coś poszło nie tak, bo przybiegł czwarty.

Sukces odniósł dopiero we wrześniu zeszłego roku – wystartował po raz kolejny w Maratonie Warszawskim i wygrał. Jego największy konkurent do zwycięstwa, czyli Henryk Szost, złapał w trakcie biegu kontuzję, która zepchnęła go z trasy, a Shegumo przybiegł pierwszy z czasem 2:10:34. Dziś już wie, że to dzięki Etiopii. Bo przed tym startem pojechał właśnie tam trenować. Do siebie, do ojczyzny.

„Tam mam dobre warunki, bo biegam z wieloma przyjaciółmi. Ale to nie tylko oni mają wpływ na moją formę, nie tylko to, że jest tam moja rodzina” – opowiada maratończyk.

Zdradza, że znaczenie ma też fizjologia. Gdy badał sobie krew jeszcze w Polsce, wyniki były przeciętne, by nie powiedzieć, że gorsze od polskich maratończyków. Wyjazd na etiopskie wyżyny powoduje, że jego organizm poważnie się wzmacnia i Yared przyjeżdża nabuzowany ojczyzną. Dlatego tak dobrze radzi sobie z kolejnymi kilometrami maratonu.

„Teraz znów jadę do Etiopii na trzy miesiące. Mam zamiar przygotować się do maratonu w Łodzi. A jaki stawiam sobie cel? Bardzo konkretny: chcę poprawić swoją życiówkę” – wyjaśnia.

Umawiali się czy nie umawiali?

Ale ma też i dalsze cele. Jego marzeniem jest występ na igrzyskach olimpijskich w biało-czerwonych barwach. Marzenie powoli się realizuje, bo Yared jest już w kadrze. Z kolegami z zespołu widuje się rzadko, ale wyraża się o nich w samych superlatywach.

„Szczególnie lubię Henryka Szosta. Jak się spotykamy gdzieś na treningach, to zdarza się, że na kawę razem pójdziemy. Dobrze układa mi się też z Arturem Kozłowskim. Jak razem ćwiczyliśmy w Stanach, to mieszkaliśmy w jednym pokoju” – mówi Yared.

Jeśli jednak chodzi o kontakty z polskimi zawodnikami, to nie obyło się bez przykrego zdarzenia, o którym dużo mówiło się w biegowym świecie. W 2012 roku na trasie półmaratonu warszawskiego Marcin Chabowski obrócił się w trakcie biegu i pogroził Yaredowi palcem. Chodziło mu o to, że kolega z Etiopii – choć biegnie w czołówce, w grupie, która wyrwała się do przodu – nie chce zmieniać się na prowadzeniu, żeby inni biegacze na chwilę skryli się za jego plecami.

„Tym bardziej że na zgrupowaniu w USA wiele razy rozmawialiśmy z Yaredem, że musimy się wspierać, żeby wybiegać lepsze wyniki – mówi Chabowski. – A na tym biegu wiatr solidnie dawał popalić. Trzeba było współpracować”.

Yared twierdzi, że był bardzo zaskoczony. „By tak wymieniać się na prowadzeniu, trzeba się przed biegiem na to umówić. Ja z Marcinem na nic się nie umawiałem. A poza tym był to mój pierwszy półmaraton i walczyłem o to, żeby przeżyć, żeby utrzymać swoje tempo” – opowiada.

Na czym koncentruje się w czasie maratonu teraz, gdy na pewno nie można powiedzieć o nim, że jest żółtodziobem? Dalej trzyma się tempa, ale już zwraca uwagę na to, żeby biec z liderami, bo przecież taki ma cel – wygrywać. Wierzy, że zwycięstwa jeszcze są przed nim, choć nie jest już najmłodszym zawodnikiem. Ma 31 lat, ale planów na koniec kariery jeszcze nie snuje. Gdy zapytać go, kim będzie, jak organizm już na zwycięstwa nie pozwoli, to długo błądzi myślami, nim powie to, co pierwsze przychodzi mu do głowy: „Może zostanę trenerem. Ale jak Bóg da, to jeszcze nie teraz. Teraz mam zamiar biegać, dopóki starczy sił, a myślę, że jeszcze mam ich spory zapas” – uśmiecha się do swoich marzeń.

Hemoglobina etiopska i polska

Gdyby postanowił zostać trenerem, to wzorce ma świetne. Jego szkoleniowcem jest Janusz Wąsowski, doświadczony maratończyk. Właśnie on odkrył, że Yared powinien trenować w Etiopii, że to da mu tak dobrą formę, jak na Maratonie Warszawskim.

„Kenijczyk czy Etiopczyk, który żyje w Europie, na nizinach zaczyna biegać jak biały. To jest efekt poważnych zmian we krwi. W przypadku Yareda odkryłem to, gdy jeździł na treningi w polskie góry. Już po kilkutygodniowym obozie jego hemoglobina poprawiała się wyraźnie. Ale dopiero wyjazd w ojczyste strony dał czerwonym krwinkom prawdziwego kopa” – wspomina trener Wąsowski.

Mechanizm zmian w organizmie wygląda tak: gdy Yared trenuje na nizinach, na przykład biegając po Warszawie, to poziom hemoglobiny w jego krwi utrzymuje się na bardzo słabym poziomie 13,1. Po powrocie z wyjazdu do Szklarskiej Poręby wynosi już nieco więcej, bo 14,3, a gdy Yared wraca po trzymiesięcznym pobycie w Etiopii, to cieszy się wynikiem 16,3.

Ta zmiana jest odpowiedzialna za jego ostatnie rezultaty. Zmiana na tyle mobilizująca, że Shegumo startuje w maratonie w 2-3 dni po powrocie. Okazało się, że nie potrzebuje żadnej aklimatyzacji.

„Na początku chciałem go ściągać do kraju wcześniej, ale teraz, gdy wiem, że start od razu po powrocie to dla niego pestka, już nie protestuję – mówi trener. – Teraz tylko martwimy się o to, by był ktoś, kto mu te wyjazdy umożliwi. Na razie wygląda na to, że możemy być spokojni. Zwłaszcza Yared, bo przecież tutaj chodzi o jakość życia jego rodziny”.

Po łyku piwa się skrzywił

„To, że Etiopię Yared ma we krwi, można uznać nie tylko za przenośnię. To jest fakt medyczny, który pozwala mu biegać tak jak do tej pory” – mówi Janusz Wąsowski.

Ale do tego dochodzą jeszcze inne cnoty biegowe tego zawodnika. Przekonuje, że to jeden z najmądrzejszych i najbardziej zdyscyplinowanych biegaczy, jakich trenował, jakich zna. Przede wszystkim dlatego, że gdy jest w Etiopii, a tam trudno o kontakt z nim, to plany treningowe dostosowuje umiejętnie do swoich możliwości. Nie realizuje ich na ślepo, zajeżdżając się albo marnując niepotrzebnie siły.

Nie znaczy to jednak, że unika kontaktu z trenerem. Gdy tylko jest pilna potrzeba, to robi maraton po kafejkach internetowych, szukając tej, z której połączenie będzie zadowalające. Poza tym nigdy nie patrzy na innych zawodników – zawsze biegnie swoje.

„No i do tego wszystkiego nie ma żadnego parcia na szkło, w ogóle nie ciągnie go do mediów – opowiada trener. – Teraz, gdy zrobił się popularny, to ja muszę go wypychać na różne wywiady czy akcje promocyjne. On myśli tylko o bieganiu, tylko to mu w głowie” – śmieje się Janusz Wąsowski.

Śmieje się też z tego, że Yared w ogóle nie pije alkoholu. Pytał go nawet, czy próbował piwa, ale ten skrzywił się tylko ze wstrętem na wspomnienie jedynego podejścia w życiu do tego trunku. Nieufnie natomiast podchodził na początku do współpracy z Wąsowskim. Trener wspomina, że sporo czasu minęło, zanim Yared przekonał sie do jego rad i postanowił w pełni polegać na jego zdaniu.

„Mam wrażenie, że na początku sprawdzał, czy ja rzeczywiście jestem dobrym trenerem, czy czasem nie wywinę mu jakiegoś numeru – mówi Janusz Wąsowski. – Teraz mamy już ten etap za sobą i po prostu trenujemy. Z nadzieją, że z tej współpracy wyjdzie najpierw medal na mistrzostwach Europy, a potem na olimpiadzie”.

Już starość czy jeszcze młodość?

Wygląda więc na to, że Yared Shegumo jest na dobrej drodze do osiągnięcia wielkich sukcesów biegowych. Trener Wąsowski żałuje tylko, że wcześniej nikt nie odkrył jego niezaprzeczalnej predyspozycji do biegów długich. Bo gdyby za młodu Yared przestawił się na maratony, to kto wie, czy już nie mielibyśmy medalu olimpijskiego. A tak nadal musimy czekać. Bo o tym, że szansa jest, trenera Yareda nie trzeba przekonywać.

„Ja wszystkie swoje rekordy poustalałem jako 33-latek, więc Yared do tego wieku ma jeszcze czas. A w dzisiejszych maratonach biegają także starsi zawodnicy. Są tacy, co mają po 38, 40 lat i ciągle jeszcze zaskakują wynikami. U Yareda w tym nieszczęściu londyńskiej przerwy jest jedno szczęście. Że on się przez tę pauzę bieganiem nie nasycił, nie znudził i on biegać ciągle jeszcze po prostu bardzo lubi. Trzymajmy więc kciuki, żeby miał za co trenować w Etiopii, bo stamtąd może przywieźć formę na polskie medale na olimpiadzie” – podsumowuje Janusz Wąsowski.

Yared jest gotów, a właściwie znów się do zwycięstwa szykuje. Właśnie wyjechał do Etiopii na trzy miesiące, żeby przygotować formę na następny sezon. Zaczyna go od maratonu w Łodzi. Jaka będzie strategia na ten najbliższy wyścig?

„Najlepsza taktyka to pilnować swojego tempa, swojego rytmu – tłumaczy Yared. – Nie ma co za dużo kombinować, trzeba po prostu biec. No i uważać, aby nie odpaść z grupy. Oto cała recepta”.

Rekordy Yareda

Zaczynał od krótkich dystansów – biegał od 800 do 5000 metrów. Jest trzykrotnym młodzieżowym mistrzem kraju (2003 – 5000 m, 2005 – 800 m i 1500 m) oraz dwukrotnym halowym mistrzem Polski (2004 i 2006 – 3000 m). Reprezentował Polskę na Halowym Pucharze Europy w Lipsku oraz dwukrotnie w Superlidze Pucharu Europy w lekkoatletyce (3. miejsce w 2005 we Florencji).

Rekordy życiowe (stan na marzec 2014):

  • 800 m – 1:47.83

  • 1000 m – 2:20.72

  • 5000 m – 13:58.34

  • maraton – 2:10.34

Wypędzeni przez wojnę

Yared Shegumo uciekał z kraju ogarniętego wojną. Erytrea przez 30 lat walczyła o niezależność od Etiopii. Wynikiem tych walk była niepodległość ogłoszona w 1991 r. Od tego jednak czasu stosunki między oboma krajami były bardzo napięte. Trzy miasta miały wzajemne roszczenia terytorialne. W końcu w 1998 r. wojska erytrejskie najechały Etiopię. Wojna trwała do 2000 r. Według szacunków, Erytrea mogła stracić nawet 150 tysięcy żołnierzy, a Etiopia 123 tysiące.

Wojna doprowadziła do masowych wysiedleń. Według organizacji międzynarodowych, stosowano tortury i obie strony konfliktu dopuszczały się łamania praw człowieka – udowodniono armiom gwałty i ludobójstwo. Ponadto oba kraje wydawały setki milionów dolarów na zbrojenia, a w regionie trwała akurat susza. Głód i bieda uniemożliwiały Etiopii rozwój i poważnie pogorszyły jakość życia jej mieszkańców. Ten stan trwa praktycznie do dziś.

RW 03/2014

Zobacz również:
REKLAMA
}