Serce w przypadku narodowości Yareda Shegumo ma znaczenie nie tylko metaforyczne. Dlaczego? Bo wszyscy, którzy biegają zawodowo maratony – a i większość amatorów też – wiedzą, że przewaga Etiopczyków i Kenijczyków nad resztą świata bierze się z właściwości krwi.
Zasada jest prosta: wychowują się oni na większych wysokościach i ich układ krwionośny przyzwyczaja się do małej ilości tlenu, więc gdy trafiają na niziny, jest w euforii i daje takiego kopa, że białym nie sposób ich dogonić.
Tak właśnie jest w przypadku Yareda, który jednak odkrył to dopiero niedawno. Jak do tej prawdy docierał? Oto cała historia drogi, która być może skończy się na olimpijskim podium.
Dzieciak wiał do raju
Opowieść zaczyna się, oczywiście, od Etiopii. To tam nastoletniego Yareda rodzice wysyłają na treningi piłki nożnej. Chłopak uwielbia ten sport, więc lata jak oszalały, a ten zapał z uwagą śledzi trener. Nie tylko jednak piłkarski, ale też biegowy. Widzi, że technika futbolowa niezła, że jakiś tam talent jest, ale jeszcze wyraźniej dostrzega, bo to się rzuca w oczy, że mały biega jak strzała.
Zabiera go więc na treningi biegowe, patrzy prosto w oczy i mówi tak: „Słuchaj, chłopie, w piłce potrzebujesz do sukcesu kolegów, a w bieganiu osiągniesz go sam”. I to do Yareda przemawia: „Od razu pomyślałem, że to dobry pomysł polegać tylko na sobie. Potrafię się zdyscyplinować i jeśli czegoś w sporcie chcę, to jestem mocno skupiony na celu” – mówi dziś zawodnik.
Trenował więc wtedy bieg na 400 metrów tak zapamiętale, że w końcu trafił do kadry narodowej. Jak już w niej był, to kombinował. Bo w 1998 roku wybucha wojna między Etiopią a Erytreą, więc szesnastoletni chłopak czuł, że w kraju nie czeka go żadna przyszłość. Gdy usłyszał, że cała kadra wyjeżdża na międzynarodowe zawody, to już wiedział, że zmieni miejsce zamieszkania na stałe. Nikomu, oczywiście, tego nie mówił, nawet rodzinie. Mogliby go nie puścić, a on Addis Abeby miał już dość. Chciał do raju.
A gdzie jechali? Usłyszał: Holland, dopiero na miejscu okazuje się, że to jednak Poland. Niczego to jednak nie zmienia. Gdy trzeba wracać, Yared z dwiema koleżankami cichcem wymyka się z Okęcia. Zadanie nie było trudne. Wszyscy stali w kolejce do odprawy, a Yared powolutku, dwa, trzy kroki do tyłu i już jest na wolności. Wyskoczył z hali i zaraz do taksówki. Kierunek Dworzec Centralny, a co potem, to się pomyśli.
Już na dworcu okazuje się, że nie ma co myśleć: trzeba działać, bo od samego siedzenia na jednej z dworcowych ławek nic nie wyniknie. Wychodzi więc w miasto i szuka kogoś o podobnym do jego kolorze skóry. W końcu znajduje Somalijczyka, a ten prowadzi go do swojego kolegi z Etiopii. Kolega chwilę zatrzymuje go u siebie, a potem zabiera do ośrodka dla uchodźców w Otrębusach.