Zaczął biegać kilka lat temu, żeby zrzucić zbędne kilogramy, ale pokonywanie coraz większych odległości szybko stało się jego pasją. Ukończył dziesiątki imprez biegowych, kilka maratonów, a bieganiem zaraził grupę młodzieży z Sycowa. Jego rówieśnicy w wieku 60 lat zaczęli tetryczeć i starzeć się w piorunującym tempie, a on złapał drugi oddech.
Energia rozpierała go jak nastolatka. I nagle teoretycznie jego życie powinno lec w gruzach. Dowiedział się, że ma złośliwy nowotwór. Nie poddał się i od razu rozpoczął walkę. Lekarze zabronili mu biegać, ale uparł się, bo z biegania czerpie siłę i chęć do życia. Właśnie wznowił treningi.
Spotykamy się na leśnej ścieżce koło Sycowa, gdzie pan Janek trenuje. Bije od niego spokój, choć wiem, że niedawno przeszedł piekło walki z rakiem. Pytam go, jak to się stało, że stateczny pan porzuca kapcie, ciepły dom i zaczyna nagle biegać. Okazuje się, że w nowy wiek wkroczył ze sporą nadwagą, która zaczęła go uwierać jak kamień w bucie.
To było klasyczne postanowienie noworoczne. Wielu z nas zapomina o takich deklaracjach, zanim skończy się zabawa. Ale pan Janek nie. Spostrzegł przed imprezą, że nie może się wbić w żaden garnitur. „Przez cały wieczór siedziałem tylko i czekałem, aż mi spodnie pękną" - mówi. Kiedy strzelały korki od szampanów, on powziął decyzję: od jutra zaczynam biegać!
Faktycznie, następnego dnia rano ruszył na trening, nie zważając na śnieg i mróz. „Wiosną na polach pojawili się traktorzyści i z politowaniem patrzyli na to, co robię. Wołali, bym wziął się do roboty. Oczywiście, nie przejąłem się tym zbytnio".
Swój pierwszy bieg na 10 kilometrów w Twardogórze wspomina jako katorgę. „Pamiętam, że biegłem po betonie i pod koniec pociemniało mi w oczach. Przybiegłem prawie nieprzytomny. Na drugi dzień... makabra! Musiałem tyłem wchodzić po schodach, takie miałem zakwasy. Ale zawziąłem się i szło mi coraz lepiej".
Zaczął uczyć się na swoich błędach, zmienił styl biegu - jak sam to określa - na bardziej koci, żeby nie przeciążać stawów. Regularnie prowadził dziennik biegacza, gdzie zapisywał wszystkie swoje treningi. Przyszedł czas na kolejne biegi, zawody i na pierwszy pokonany maraton. Czuł się świetnie, waga spadła i rozsadzała go energia. Aż sam się dziwił, że tak go to wciągnęło.
Nóż w plecy
„Szykowałem się w 2005 roku na maraton w Poznaniu. Chciałem pobić swój rekord i zejść poniżej 3.40. Wszystko szło zgodnie z planem. Intensywny trening rozpocząłem 6 tygodni przed startem, biegając na przemian 15 km i 5 km. Na dwa tygodnie przed maratonem przebiegłem 30 kilometrów i byłem totalnie wykończony. Nie mogłem zrozumieć, co się stało. Na kolejnych treningach czułem, że nogi mnie nie niosą".
Maraton przejechał już na rolkach, bo czuł, że nie może zmusić się do dużego wysiłku. To właśnie wtedy pod pachą wyczuł niewielką narośl. Ot, taki mały groszek. Postanowił zbadać niepokojące znamię. Lekarz zalecił mu wycięcie narośli. Pojechał do chirurga na zabieg. Miało być szybko i bezboleśnie. Okazało się, że dopiero trzeci zastrzyk ze znieczuleniem uśmierzył ból.