"Szacun, mistrz, to On jest zwycięzcą!"
"Szacun!!! Aż wydrukuję sobie zdjęcie kolesia, bo jego wyczyn i determinacja będą dla mnie megamotywacją. Gratuluję i pozdrawiam. Jesteś moim idolem"
"Gratulacje!!!! Ile trzeba mieć zaparcia!!! Podziw!!! Szczery podziw!!!".
To tylko próbka wpisów na forach internetowych pod jednym ze zdjęć z zeszłorocznego Półmaratonu Warszawskiego. Kogóż ono przedstawia? Zbigniewa Stefaniaka, biegacza chorego na porażenie mózgowe, który dopiero co wyszedł z cienia. Bo biega już ponad dwadzieścia lat, a były czasy, że jak się na treningu przewrócił, to piętnaście minut leżał i czekał, aż ktoś mu pomoże wstać.
Dyskwalifikacja w Chinach
Do niepełnosprawnych leżących w domu i czekających na odmianę losu nie należy. Sam jest sobie trenerem i menedżerem. Do tego stopnia, że czasem półtorej tygodnia wisi na telefonie i robi sobie tylko przerwy na spanie i trening. Szuka w ten sposób sponsorów, bo bez nich biegać nie może. Renta z dodatkiem opiekuńczym to 700 zł, czyli cicha wegetacja. A jak pan Zbyszek dobrze się zakręci, to pieniądze na maraton i w Chinach uzbiera.
"Tak jest, byłem w Chinach. Pieniędzy od sponsorów nie wystarczyło i musiałem dobrać kredyt – wspomina. – Dostałem medal, ale mnie zdyskwalifikowali, bo biegłem od połówki. Cóż poradzić, półmaraton biegnę około 4 godzin, więc cały królewski dystans jest nieosiągalny. Ale i tak mam satysfakcję, że tam byłem".
Był nie tylko tam. Za pieniądze od sponsorów i kredyty gotówkowe biegał już w Niemczech i Francji, Rzymie i Florencji. W tej drugiej miejscowości ukradli mu wózek, który zostawił na starcie. Organizatorzy załatwili mu zastępczego gruchota, na którym wracał do kraju. Potem zbierał na nowy. Znów obdzwaniał firmy, a mama, z którą mieszka, tylko donosiła posiłki. Marzy więc o dwóch rzeczach.