Arek Skrzypiński, choć urodził się niepełnosprawny, nigdy nim tak naprawdę nie był. Nie może chodzić swobodnie, porusza się o kulach, ale od dzieciństwa nie stanowiło to dla niego problemu. Wychowywał się w szczecińskiej kamienicy na Śródmieściu, gdzie intensywnie uczestniczył w rozgrywkach ligi podwórkowej, grając w kapsle, rzucając piłką, a czasem tłukąc szyby sąsiadom. W domu rodzice namiętnie oglądali transmisje wszystkich olimpiad i mistrzostw świata w futbolu, więc jego zainteresowania szybko się ukształtowały.
Wkrótce trafił do lokalnego radia. Pewnego dnia polecono mu, aby przygotował materiał poświęcony zawodnikom trenującym w klubie sportowym inwalidów Start Szczecin. „Właściwie wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, że w Szczecinie są inni inwalidzi, że uprawiają sport, dobrze się bawią, normalnie żyją" - wspomina. Postanowił przejść na drugą stronę - wkrótce to z nim redaktorzy z Polski i świata mieli przeprowadzać wywiady.
Wojownik budzi się ze snu
Najpierw chwycił za pistolet i siedząc w ciemnej hali, mierzył do tarczy. Ale typowa dla strzelania statyka zdecydowanie nie odpowiadała jego temperamentowi. Kiedy natknął się podczas Dni Morza na rozgrywany w pięknej scenerii Wałów Chrobrego Półmaraton Gryfa, gdzie tysiące ludzi obserwowało zmagania chłopaków na wózkach ze Startu, wiedział, że i on musi spróbować. Początki były trudne, ale dla Arka każda przeszkoda stanowi rodzaj wyzwania.
Od jednego z zawodników dostał stary wózek, chałupniczej produkcji, który przypominał taczkę... Pomalował wehikuł i rozpoczął treningi. Wkrótce poczuł, że jego potrzeby przekraczają możliwości klubu. Chciał się rozwijać, a do tego potrzebny był mu sprzęt skrojony na miarę. Nie czekał na pomoc, zaczął szukać sponsorów. 10 lat przejeździł na wózkach sportowych, jednak nie wystarczało mu ściganie się z polską czołówką - chciał być najlepszy.