Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak!

Czy z poważną kontuzją kręgosłupa, która uniemożliwia chodzenie i kwalifikuje się do operacji, można biegać? Z historii Ewy wynika, że czasem nawet warto. Kiedy poważny uraz kręgosłupa groził jej przykuciem do wózka inwalidzkiego, ona zamiast się załamać, zaczęła biegać. I wbiegła z impetem w magiczny świat biegów ultra. "Bieganie było dla mnie sposobem na walkę z kontuzją, a stało się sposobem na życie" - tłumaczy.

Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak! Jan Nyka
Ewa Zembrzycka-Rozner zaczęła biegać, żeby ulżyć sobie w cierpieniu, a tymczasem pokochała ból i zmęczenie, które są nieodzowną częścią ultrabiegania. (fot. Jan Nyka)

Bywa, że bieganie odkrywa się zupełnym przypadkiem, a nawet wbrew wszelkiej logice. Tak było właśnie z Ewą Zambrzycką-Rozner. Pewnego dnia musiała gdzieś podbiec, już nawet nie pamięta dokąd i dlaczego, ale ten krótki trucht wywrócił jej życie właściwie do góry nogami. Bo dzięki temu odkryła, jak pozbyć się bólu, z którym zmagała się od wielu miesięcy, i została ultramaratonką, która w tym roku ukończyła kultowy Ultra-Trail du Mont-Blanc.

Zanim jednak Ewa została ultraską, równie przypadkowo odkryła, że prawdopodobnie od lat cierpi na poważną przepuklinę kręgosłupa. Było to dla niej totalne zaskoczenie, bo od dziecka wędrowała i wspinała się po górach.

„Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia, od pierwszego obozu, na który pojechałam w słowackie Tatry jako dziesięciolatka – wspomina Ewa. – Pokochałam je całym sercem i od razu postanowiłam, że chcę być taternikiem. Chciałam w tych górach spędzać dużo czasu, mimo że mieszkaliśmy wtedy w Szczecinie”.

Przez następne lata jeździła w te góry, ile tylko się dało. Na studiach zrobiła kurs skałkowy i taternicki, zdobywała kolejne uprawnienia i kolejne szczyty w Tatrach i Alpach. „Potem jednak pojawiły się dzieci i na chwilę trzeba było zejść w doliny, przystopować i skupić się na macierzyństwie” – mówi Ewa.

Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak! archiwum prywatne
Zimowy Ultramaraton Karkonoski  był ciężkim doświadczeniem, ale tylko takie hartują ducha prawdziwych ultrasów. (fot. archiwum prywatne)

Początek macierzyństwa okazał się dla niej dość ciężki w dosłownym tego słowa znaczeniu. „Jak zaszłam w ciążę, to przytyłam, i to dużo, tak 20-30 kg – wyjaśnia. – Dziś kobiety są bardziej świadome, ale wtedy za wiele się o tym nie mówiło i nie do końca zdawałam sobie sprawę, że tak to może wyglądać".

Szybko jednak chciała wrócić do sportu, więc wskoczyła na rower. "Raz przejechałam 70 km i jak z niego zsiadłam, to nie mogłam się ruszyć. Minęła godzina, druga, a ja leżałam na ziemi i z bólu nie mogłam się podnieść. Okazało się, że przepuklina, którą już wtedy miałam w kręgosłupie lędźwiowym, właśnie pękła i rozlała się” - opowiada Ewa.

Wyniki rezonansu magnetycznego były jednoznaczne: jest bardzo źle, pęknięcie przepukliny bezpośrednio zagraża rdzeniowi kręgowemu. Ewa od razu trafiła do neurologa, który stwierdził, że może nie od razu, ale konieczna będzie operacja, chyba że jakimś cudem uda się wzmocnić ten obszar.

„Życie mi się wtedy skończyło, czułam się fatalnie – opowiada. – Nie mogłam uwierzyć, że ja, młoda, silna, wysportowana, mogę w każdej chwili stać się kaleką i trafić na wózek inwalidzki, że nie będę mogła już uprawiać sportu. I to nawet nie chodziło o to, że lekarz bezwzględnie zabronił, tylko o to, że ból jest tak okropny, że człowiek nie jest w stanie niczego zrobić”.

Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak! Piotr Dymus
Ewa na mecie 70-kilometrowego Biegu Ultra Granią Tatr, pierwszego ze swoich wielkich ultramarzeń. (fot. Piotr Dymus)

Sytuacja była na tyle poważna, że Ewa nie mogła nie tylko chodzić, ale przede wszystkim siedzieć, więc nie mogła w ogóle pracować. Była nawet na komisji ZUS, żeby ubiegać się o rentę, ale stawiła się na niej bez wszystkich wymaganych dokumentów, więc urzędnicy odesłali ją z kwitkiem.

Ewa, naszpikowana silnymi środkami przeciwbólowymi, jakoś starała się funkcjonować. „To trwało kilka miesięcy. Stopniowo ostry stan mijał i ten nieznośny ból zelżal na tyle, że byłam w stanie chodzić – mówi. – I tak się złożyło, że musiałam wtedy gdzieś podbiec i okazało się, że jak biegnę, to boli mnie mniej niż jak chodzę! Ten mój kręgosłup tak się po prostu wygiął podczas biegu, że ból, chociaż nie zniknął zupełnie, wyraźnie osłabł”.

Ewa zaczęła więc sobie truchtać, uzupełniając przebieżki wprowadzonymi na własną rękę ćwiczeniami wzmacniającymi. „Od wielu lat praktykowałam jogę i w tym kierunku poszłam. Znalazłam na YouTube filmik z jogą, który mi idealnie pasował, potem ćwiczyłam też z Ewą Chodakowską – śmieje się. – Czułam, jak z tygodnia na tydzień jest mi coraz lepiej. I jak się tak to wszystko na tyle wzmocniło, że mogłam po prostu biec, zaczęłam biegać coraz więcej i więcej, aż w końcu biegałam 3-4 razy w tygodniu po około 5 km”.

Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak! Piotr Dymus
Zasłużone gratulacje od męża, również biegacza, na mecie Biegu Ultra Granią Tatr. (fot. Piotr Dymus)

Choć do walki z bólem wciąż potrzebowała silnych leków, Ewa zaczęła myśleć o startach w zawodach. „Wystartowałam w lokalnym Biegu Złotych Liści na 5 km w Piasecznie, ale miałam fatalny czas – wspomina ze śmiechem swój debiutancki występ. – Stwierdziłam, że coś jest nie tak, skoro ja tyle trenuję, a inni nic nie robią i mają czasy lepsze ode mnie. Podeszłam do organizatorów biegu, ludzi z klubu biegowego Kondycja Piaseczno, a oni powiedzieli, że prowadzą treningi otwarte dla wszystkich chętnych, żebym na nie przyszła, a oni mi pomogą”.

I jak poszła, to tak jej się spodobało, że została z nimi na rok. „Wtedy był fajny progres, poczułam motywację grupy, nauczyłam się systematyczności i aptekarskiego podejścia do treningu – mówi Ewa. – Zrozumiałam, że nie chodzi o to, by tłuc w kółko te same 5 kilometrów, tylko potrzebny jest jeszcze trening siłowy, szybkościowy, sprawnościowy, jakieś zabawy biegowe, długie wybiegania. To było dla mnie takie odkrywcze, że bieganie to nie tylko stawianie nogi za nogą, że jak ma być progres, to musi być jakiś pomysł na to wszystko”.

Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak! Jan Nyka
Start w 120-kilometrowym Lavaredo Ultra Trail we włoskich Dolomitach to realizacja drugiego biegowego marzenia Ewy. (fot. Jan Nyka)

Dlaczego więc z Kondycją Piaseczno trenowała tylko rok? „Dlatego, że ja cały czas gdzieś tam z tyłu głowy miałam te góry – wyjaśnia. – Po paru miesiącach treningów poznałam w tej grupie osobę, która biegała biegi górskie. Powtarzałam jej: »Boże, jak masz cudownie, że tak biegasz po górach, i to takie długie dystanse«, aż w końcu usłyszałam w odpowiedzi: »Ty też tak możesz. Co stoi na przeszkodzie? Przecież nie musisz od razu biegać 100 km po górach«. Zamurowało mnie, bo nie zdawałam sobie sprawy, że są zawody na krótszych dystansach, że oferta biegów górskich jest tak szeroka”.

I wtedy Ewa znalazła bieg swoich marzeń. A właściwie dwa: Bieg Ultra Granią Tatr w Polsce („Bieg dla świrów albo cyborgów, bo to 70 kilometrów z 5000 metrów przewyższeń, a do tego bardzo wyśrubowany limit czasu”) i 120-kilometrowy Lavaredo Ultra Trail we włoskich Dolomitach („Uwielbiam Dolomity!”). I chociaż trenowanie do biegów górskich na mazowieckich nizinach nie jest łatwe („Trenuję na niedużym wiadukcie kolejowym, który ma jakieś 200 metrów długości, mamy tu też jedną małą wydmę”), to oba te wymarzone biegi udało się Ewie już zaliczyć. Ale na tym nie koniec.

Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak! Karol Czajka
Europejski Festiwal Biegowy Dwa Beskidy i kolejny, tym razem 100-kilometrowy przystanek w ultramaratońskiej karierze Ewy. (fot. Karol Czajka)

Nazwisko Ewy można znaleźć wśród finiszerów wielu innych ultramaratonów dla górskich harpaganów: Łemkowyna Ultra Trail (70 km i 148 km), Ultrajanosik (104 km), Bieg 7 Dolin (100 km), Zimowy Ultramaraton Karkonoski (50 km)... Pod koniec sierpnia tego roku ukończyła z kolei 170-kilometrowy Ultra-Trail du Mont Blanc, czyli prestiżowy bieg wokół najwyższego szczytu Europy, z przewyższeniami większymi niż wysokość Mount Everestu.

„To taka wisienka na torcie wszystkich biegaczy ultra z całego świata, kultowy bieg w sercu Alp, który każdy chce przebiec” – mówi, ale na tej wisience bynajmniej nie zamierza kończyć. Bo dziś bieganie po górach nie jest już dla niej formą rehabilitacji – jest równie wielką pasją, co kiedyś wędrowanie i wspinanie się w nich.

„Bieganie traktuję teraz jako sposób na podróżowanie i odkrywanie świata. Kocham być w górach i kocham to, że mogę w tak krótkim czasie tak dużo zobaczyć, poczuć, doświadczyć” – wyjaśnia Ewa. I wymienia jednym tchem swoje kolejne wymarzone cele: alpejski Eiger i bieg wokół masywu Monte Rosa, Tubkal w górach Atlasu, Elbrus na Kaukazie, Kapadocja... O ich zrealizowaniu dowiesz się na pewno z jej profili na Instagramie i Facebooku.

Życie po przepuklinie: renta - nie, ultramaratony - tak! Jan Nyka
Nie zależy mi na poprawianiu czasów. W moim bieganiu chodzi o to, by się zmęczyć, zobaczyć parę miejsc, zainspirować innych. (fot. Jan Nyka)

A co na to wszystko jej kręgosłup? Wbrew obawom lekarzy, nie buntuje się, choć czujnym trzeba być cały czas. „Czasem boli, ale już się przyzwyczaiłam do tego. Leków nie biorę, codziennie rano 10 minut poświęcam na gimnastykę, wzmacniam mięśnie, dbam o rozgrzewkę i rozciąganie, roluję się, chodzę do fizjoterapeuty, kontrolnie robię rezonans, gdy coś się dzieje...” – wylicza Ewa.

„Treningi to żmudna i ciężka praca, ale bieganie daje mi wolność tego, że mogę robić to, co lubię i co tylko sobie wymyślę. Nie zależy mi na poprawianiu czasów. W moim bieganiu chodzi o to, by się zmęczyć, zobaczyć parę miejsc, zainspirować innych. To niesamowite, że mam kondycję, która pozwala mi w jeden dzień zrobić to, na co inni potrzebują trzech. Bieganie po prostu strasznie mnie teraz kręci” - podsumowuje.

Zobacz także:

RW 09-10/2022

REKLAMA
}