Liczy się pierwsze wrażenie
Pierwsze wrażenie przy butach biegowych jest szalenie istotne. I nie chodzi tu wcale o wygląd, tylko o komfort. Liczenie na to, że buty biegowe się „rozchodzą”, dopasują czy stopa się do nich przyzwyczai jest podstawowym błędem, za który płaci się w najlepszym razie pęcherzami, a czasami najwyższą cenę jaką jest kontuzja. Najważniejszy w butach dla długodystansowców jest komfort. I to właśnie on zrobił na mnie niezwykle dobre pierwsze wrażenie w przypadku modelu Triumph 19.
Stopa wsuwa się do buta jak do pluszowego kapcia, który otula ją miękką wyściółką zapiętka i języka. Czułam się jakbym wkładała stopę do watowanego niemowlęcego śpiworka, a mój matczyny, sprany dziecięcym dialektem mózg podsuwał mi jedyne słuszne określenie: „mięciusio”. Język jest szeroki, dość długi, wyjątkowo gruby i niezwykle miękki, a nieco poniżej wiązania sznurówek połączony z cholewką i podeszwą, co stabilizuje go we właściwym miejscu. W sporcie to detale decydują o zwycięstwie lub porażce, a w tych butach tym detalem jest język, który przypomina poduszkę. Triumph 19 przy pierwszym włożeniu wygrywają komfortem z wieloma innymi modelami, które uznawałam za wygodne.
Pozostałą część cholewki stanowi siateczka, która jest bardzo przewiewna, ale jednocześnie sprawia wrażenie zwartej, mocnej i trwałej. Mroźne jesienne poranki wymagały więc założenia cieplejszych skarpet, ale latem nie przewiduję w tych butach żadnych problemów z wentylacją.