To był mój trzeci bieg z serii Pikes Peak Ascent, więc czułam się pewnie. Byłam w dobrej formie, w końcu ciężko trenowałam kilka tygodni. Za pierwszym razem się przeceniłam: nieprzygotowana, ledwo doczłapałam do mety 20 kilometrów, 2500 m powyżej miejsca startu. Za drugim razem, kiedy wydawało mi się, że wszystko jest OK, dopadła mnie stara kontuzja ścięgna Achillesa i biegu nie ukończyłam. Tym razem, już w pełni sił, byłam przekonana, że uplasuję się w pierwszej dziesiątce. "Może nawet uda mi się zejść poniżej trzech godzin" - myślałam optymistycznie.
Zaczęłam zgodnie z planem, w średnim tempie, ale kiedy dotarłam do No Name Creek, gdzie zamierzałam przycisnąć, moje ciało odmówiło wykonania planu. Uda były napięte i spuchnięte, w piersiach czułam ucisk, ramiona miałam jak z waty, byłam skrajnie wyczerpana. Właściwie czułam się tak, jakbym biegła w zwolnionym tempie.
Cała moja pewność siebie gdzieś się ulotniła, zastąpiły ją coraz czarniejsze myśli o czekających mnie jeszcze kilometrach, które będę musiała pokonać, gdy nagle jeden z kibiców biegu pomachał mi ręką i krzyknął: "Świetnie, jesteś ósma!".
W jednej chwili świat wokół mnie się zmienił. Nogi przestały mi ciążyć, oddech się wyrównał, a moja dusza wydobyła się z ponurej czarnej dziury, w której jeszcze przed chwilą tkwiła. Nagle przestałam świetnie się trzymać jedynie w oczach mojego anonimowego kibica. Poczułam się świetnie naprawdę. Na tyle dobrze, że przyspieszyłam i ostatecznie dobiegłam na 6. miejscu z czasem 3:08.21. Nie do końca był to czas, o jakim marzyłam, ale przecież udało mi się przetrwać prawdziwe załamanie i skończyć bieg z przyzwoitym wynikiem.
Pozostaje jednak pytanie: jak mi się to udało? Kiedy na mecie usiadłam i przypatrywałam się biegaczom, którzy jak stado mrówek pokonywali ostatnią serpentynę, zastanawiałam się, co się właściwie wydarzyło na dole. Czy to był jakiś cud? Gdzie się podziały ból i zmęczenie, których sobie przecież nie wymyśliłam? Czy ból i zmęczenie to tylko kwestia psychologii i można je z siebie strząsnąć jak zły nastrój, czy też raczej jest to sygnał ostrzegawczy, którego lepiej nie lekceważyć?
Aby lepiej zrozumieć naturę bólu, postanowiłam zapytać o to uczonych. Odpowiedź była krótka i metaforyczna. Uczucie zmęczenia towarzyszące intensywnemu wysiłkowi jest jak zapalona lampka kontrolna na desce rozdzielczej w samochodzie. Nie ma powodu do paniki, ale lepiej jest uwzględnić tę informację, dobierając odpowiednią szybkość.
"Kiedy biegniesz, Twój mózg na bieżąco gromadzi i przetwarza informacje. Uwzględnia Twój stopień wytrenowania, temperaturę, ilość paliwa (kiedy ostatnio jadłeś?) i trasę, jaka Ci została do pokonania, a następnie dodaje do tego czynniki psychologiczne, np. to, co o sobie w danej chwili myślisz, jaki masz nastrój, i podaje ostateczny wynik, którym jest stopień odczuwanego przez Ciebie zmęczenia" - wyjaśnia dr Jonathan Douglas, współautor blogu "Nauka i Sport".