Logika jaskiniowca
Nasze "mózgi jaskiniowców", jak się okazuje, nie są za bardzo dopasowane do biegania na bieżni. Spróbuj sobie wyobrazić naszych przodków żyjących w epoce plejstocenu. Pamiętaj, że nie zajmowali się tylko zbieraniem jagód. To były ciężkie czasy, które dawały co najmniej dwa powody zmuszające do biegania. Jeden to konieczność pogoni za obiadem, drugi to staranie, by nie stać się czyimś obiadem. Dziś nadal biegamy, ale powody mamy inne. Nasze obiady są już upolowane i zapakowane, a o ile nie mieszkasz w kiepskiej dzielnicy, nikt nie próbuje zamienić Cię w swoją kolację. Czasem biegniemy, by zdążyć na autobus, ale częściej robimy to dla sportu i zdrowia.
Ściganie ofiary przez afrykańską sawannę różni się od biegania dla utraty wagi, przygotowania do zawodów czy utrzymania zdrowia. To pokazuje pierwszą różnicę między przemieszczaniem się naszych przodków i naszym bieganiem na bieżni. Oni biegali w zróżnicowanym terenie. Sceneria zmieniała się z każdym uderzeniem serca i krokiem. Drzewa, ziemia i niebo ruszały się wraz z nimi. Ta stymulująca zmienność jest naturalną konsekwencją biegania.
Kiedy nie doświadczamy tego na bieżni (tzn. mimo całego wysiłku nie docieramy do żadnego miejsca), czujemy się źle. Setki tysięcy lat fizycznych i psychicznych oczekiwań zostają pogwałcone. Ten zgrzyt odbieramy jako znudzenie, bo nasze zmysły mogą odczuwać brak tego, co nasz gatunek zawsze łączył z bieganiem. Być może pulsujące w rytmie słuchawki i ekrany telewizorów są współczesnym sposobem kompensowania braku stymulujących zmian w krajobrazie siłowni.
Drugą różnicą między dzisiejszym bieganiem w miejscu, a tym, które uprawiali nasi przodkowie, są cele. W dawnych czasach były one jasne i można je było szybko osiągnąć. Zabicie zwierzęcia oznaczało kolację. "Kochanie, jestem w domu, przyniosłem 5 kg mięsa. Rozpal ogień. A jak będziemy czekać, aż się rozpali, chodź i rozgrzej mnie". Tak było. Pochodzisz od dobrych myśliwych, którzy wiedzieli, jak biegać, polować i spędzać wolny czas na przytulaniu.
Życie w plejstocenie składało się z prostych, mierzalnych celów: zapewnić obiad, wrócić przed zmrokiem, uniknąć drapieżcy. Cele, z którymi dziś przychodzimy do siłowni, są bardziej abstrakcyjne i brakuje im szybkiej realizacji. Schudnąć? Być zdrowszym? Trenować do maratonu? Z dnia na dzień lub w danej chwili takie efekty są niemal niedostrzegalne.
To prawda, że możemy odczuwać przyjemność z zastrzyku endorfin i świadomości, że robimy coś zdrowego, ale to nie są cele w znaczeniu przetrwania. Na nasz sukces możemy pracować miesiącami. Nic dziwnego więc, że człowiek na bieżni odczuwa znudzenie. Żaden jaskiniowiec nie ganiałby za mamutem, wiedząc, że jak dobrze pójdzie, to zje go za miesiąc.