Moja butelka z wodą zniknęła. Wczoraj, w czasie biegu na bieżni, była ze mną przez całą godzinę. Dziś temperatura przekracza 32° C, pot zalewa mi oczy, a kiedy przełykam ślinę, czuję, jakby ktoś starł mi gardło papierem ściernym. Jestem odwodniony, muszę się napić, ale nie ma butelki…
Spoglądam na Lindę, Matta i Brendona, trójkę doktorantów z University of Connecticut, którzy są ze mną w tej komorze ciepłowniczej. "Brendon, gdzie moja woda?".
Patrzy na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka, jakby nie planował wcześniej tego okrutnego żartu. "Nie możesz teraz pić - odpowiada. - Musisz zrobić wszystko dokładnie tak samo, jak wczoraj. Pamiętasz?”.
Kiedy biegłem poprzedniego dnia w temperaturze 12° C, grałem twardziela i przez cały czas wziąłem może ze dwa łyki wody. W końcu komu chce się pić w takich warunkach? Zwłaszcza że tempo nie było szybkie - takie, w jakim zwykle pokonuję maraton.
Dzisiaj powtarzam ten bieg, ale z jedną, drobną różnicą. Temperatura jest wyższa o jakieś 20 stopni Celsjusza. Brendon pozwoli mi wziąć pierwszy łyk wody po 20 minutach, a drugi po kolejnych 30. Dokładnie tak jak wczoraj. W końcu to jest eksperyment naukowy, a rolę królika doświadczalnego gram ja. Celem jest wykonać dwa godzinne biegi, które różnią się tylko jednym czynnikiem - temperaturą otoczenia.
Wszyscy wiemy, że wysoka temperatura spowalnia nas i sprawia, że czujemy się jak ziemniaki ugotowane w mundurkach. Takie warunki niosą potencjalnie ryzyko: nieprzyzwyczajony do nich biegacz, który trenuje zbyt ciężko w wysokiej temperaturze, wilgotności i słońcu, może nabawić się skurczów, odwodnienia czy udaru. Nie ma szans, żeby te dolegliwości dopadły mnie w laboratorium. Nawet gdybym do tego dążył, naukowcy nie pozwoliliby mi na to. Byłem jednak ciekaw, jak bardzo gorąco wpłynie na mnie podczas godzinnego biegu.