Jeśli z kijami nie maszeruje emerytowany turysta szukający dodatkowych punktów podparcia, to bardzo prawdopodobne, że mijający Cię gość uprawia nordic walking i trenuje ciężej niż niejeden biegacz.
Marsz w ostrym tempie wymaga prawie tyle samo energii, co trucht, ale za to mocniej pracują górne partie ciała. Dobrze dobrane kijki umożliwiają bardzo intensywny trening siłowy ramion, klatki piersiowej, barków i pleców – w przerwach między marszami.
Jest to świetne połączenie treningu aerobowego z siłowym; coś jak trening na ergometrze wioślarskim, tylko w terenie. W porównaniu z chodem bez kijków, przy nordic walking Twoje tętno wzrasta o jakieś 15 uderzeń na minutę i zużywasz o ok. 25% więcej energii – każda minuta to 2 kcal więcej. Jeśli sporo siedzisz przy biurku, dzięki dodatkowym punktom podparcia w marszu zmniejsza się sztywność szyi i barków. Badania wykazały, że korzysta na tym też kręgosłup.
Nordic walking to coraz częściej stosowana metoda rehabilitacji u ludzi wracających do zdrowia po wypadkach. Zalety tego sportu docenił Robert Korzeniowski, mistrz świata i olimpijski, który po zakończeniu kariery nie zawiesił sportowych butów na kołku.
„Zacząłem chodzić z kijami po ostatnim starcie, na igrzyskach w Atenach, ale już w 1998 roku z podziwem patrzyłem na nordic walkerów maszerujących po górach – mówi mistrz olimpijski. – Teraz często ruszam się w ten sposób, tym chętniej, że jest to coś, co pozwala mi aktywnie spędzać czas z moją żoną i córką”.
To ogromna zaleta tej dyscypliny – nordic walking może uprawiać każdy, niezależnie do wieku i sprawności. Tempo należy dostosować do swoich możliwości, ale trzeba się spocić i trochę zasapać.