Wśród bywalców siłowni istnieje opinia, że zwolenników strefy kardio, oprócz płaskiego brzucha, charakteryzuje niestety również płaski jak deska tyłek. Nie można odmówić im racji – pozostając w strefie spalania, osiąga się szczupłą sylwetkę, ale nad jej rzeźbą trzeba popracować w strefie wolnych ciężarów. Kto się od wzmacniania miga, traci nie tylko fajne wypełnienie dżinsów, ale przede wszystkim ogromny potencjał biegowy i ryzykuje kontuzjami. Bo kiedy serce i płuca pracują jak silnik bolidu F1, to podwozie musi znosić tyle co terenówka na off-roadzie.
Ciało biegacza z każdym krokiem bierze na siebie 2,5-3-krotność masy ciała. Stojąc na dwóch nogach, każdą obciążasz połową swojej masy, ale biegnąc, przenosisz 100% obciążenia z jednej na drugą. Weź sztangę, wrzuć na nią 150% swojej masy i zarzuć na plecy. Stań na jednej nodze. To mniej więcej oddaje, z czym muszą sobie radzić kości, ścięgna, mięśnie, chrząstki i więzadła, wspierając każdy Twój krok.
Bieganie na pierwszy rzut oka wydaje się być mało obciążającą aktywnością (zwłaszcza np. w zestawieniu z crossfitem) – w końcu jesteśmy w stanie znieść taki wysiłek naprawdę długo. Jednak bieganie też generuje duże obciążenia, i to właśnie przez długi czas. Do sił działających w pionie dodajmy jeszcze siły hamowania i przyspieszenia wielkości mniej więcej 40-50% masy ciała oraz inne wynikające z rodzaju wysiłku, działające z boku (mniej więcej 15% masy biegacza).
Na to oddziaływanie sił mechanicznych odpowiedź naszego ciała nie jest wyłącznie mechaniczna. Wyobraź sobie gumową piłkę. Kiedy zrzucisz ją z wysokości, najpierw przyspieszy do ziemi. Energia zderzenia spłaszczy ją trochę, po czym piłka odbije się od podłoża i znów wzleci do góry. Piłka jest bierna: sprężynuje przez gęstość gumy, z jakiej jest stworzona. Tak na obciążenie reagują przedmioty.