Zazwyczaj w mojej pracy z biegaczami amatorami powtarzam aż do znudzenia, że każdy trening, a szczególnie ciężkie jednostki tempowe, należy wykonywać na prędkościach życiowych, a nie życzeniowych. Jeśli masz 42 minuty na „dychę” i chcesz tę życiówkę poprawić, to trening 10 x 1 km po 3:45/km nic Ci nie da. Jeśli Twoje średnie tempo maratońskie wynosi 4:40/km, to dłuższe rozbiegania nie powinny być wykonywane szybciej.
To zawody są według mnie prawdziwą próbą i testem możliwości – wtedy następuje przesunięcie granic i to nowa życiówka powinna być wyznacznikiem nowych prędkości w kolejnym cyklu przygotowań. Ale przyznam, że wierzę również, iż przełamywanie granic na treningach wiele daje. Muszą być do tego jednak spełnione odpowiednie warunki. Powinieneś być na to przygotowany i nie możesz powtarzać takiego testu za często. Wreszcie to intensywność, a nie bezwzględna prędkość powinna być dla Ciebie punktem odniesienia.
Miałem okazję obserwować z bliska trening grupy Alberto Salazara przed igrzyskami w Londynie (2012 rok). Mo Farah i Galen Rupp zdobyli potem olimpijskie medale, pokonując dość niespodziewanie na 5000 metrów całą plejadę Kenijczyków i Etiopczyków z lepszymi życiówkami. Widząc, jak trenuje grupa Salazara, zrozumiałem, jak wiele zależy od odpowiedniego ustalenia granic i kontrolowanego ich przekraczania.
Galen Rupp, nazywany dzisiaj najszybszym białym biegaczem świata, wiele razy w swoich przygotowaniach zimowych stosował niecodzienny wariant. Po zawodach na 2 mile lub 3 kilometry w hali robił kilka, kilkanaście minut przerwy i – gdy bieżnia robiła się pusta – dokładał dwa lub trzy odcinki o długości 1 mili, biegane w tempie zawodów. Nie proponuję od razu takiego rozwiązania, nie chcę też absolutnie, byś ryzykował ponad miarę.