Zdrowe, szybkie i długowieczne bieganie to piękne bieganie – tak brzmi dewiza Meba Keflezighi. Mówi to amerykański biegacz erytrejskiego pochodzenia, który swoim hobby uczynił zadziwianie świata. Tak było, kiedy zdobył srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Atenach, kiedy jako 39-latek wygrał maraton w Bostonie, zostając najstarszym triumfatorem tej imprezy, kiedy w wieku 41 lat zakwalifikował się na swoje czwarte igrzyska olimpijskie, kiedy niemal 20-krotnie sięgał po tytuły mistrza USA na różnych dystansach. Listą zdobytych tytułów zawstydziłby niejednego władcę.
Sekret formy Meba Keflezighiego
Zapytany o sekret sukcesu i długowieczności, odpowiada: „Nie potrzebuję cudownych metod, wystarcza mi konsekwencja”. Tak odziera bieganie z magii. Stawia na codzienną pracę, metodę małych kroków, stawianie sobie realistycznych celów, realizowanie ich i dopiero wyznaczanie kolejnych wyzwań. Ale to powoduje, że jego metody są dostępne dla każdego.
Takie podejście pozwoliło mu wrócić po okresie, kiedy borykał się z kontuzjami. Najpoważniejszą z nich było złamane biodro. Kiedy wydawać by się mogło, że biegacz zbliżający się do 40-stki, nękany przez urazy, raczej powinien myśleć o sportowej emeryturze, Meb zaczął błyszczeć formą. Jego doświadczenie związane z wiekiem stało się atutem, a nie balastem. Jak w 2014 roku, gdy taktyczną konsekwencją wygrał maraton w Bostonie.
W powrocie i znalezieniu równowagi między treningiem a ograniczeniami własnego organizmu pomogła mu praca nad efektywną techniką biegania. Wcześniej skupiał się na tym elemencie od czasu do czasu. Jednak rekonwalescencja w latach 2007-2008 zmieniła jego nastawienie. Od tego momentu praca nad techniką biegu to obowiązkowy element treningu Meba. Stało się to wręcz jego obsesją. Ciągle pracuje nam niuansami w swoim kroku biegowym, dążąc do perfekcji.
„Nie zgadzam się z powtarzaną wśród biegaczy prawdą, że wystarczy biegać, żeby nauczyć się robić to dobrze. Zawsze jest coś do poprawy” – mówi dzisiaj Amerykanin.