W maju 2008 roku Paula Radcliffe, rekordzistka świata w maratonie, podczas przygotowań do igrzysk doznała zmęczeniowego pęknięcia kości udowej. Brytyjka do ostatniej chwili wahała się, czy pojechać do Pekinu. Ostatecznie poniosła tam porażkę, kończąc maraton na 23. miejscu.
W marcu 2015 roku Adam Kszczot, lider tabel europejskich i faworyt do złota na 800 metrów, zrezygnował z udziału w halowych mistrzostwach Europy. Polak uznał wyższość grypy i poświęcił czas na wyzdrowienie. Było warto: w sierpniu w Pekinie zdobył wicemistrzostwo świata na 800 metrów na otwartym stadionie.
Decyzja o tym, czy odpuścić swój docelowy start, nie jest łatwa – nie tylko dla zawodowców. Nikt nie lubi tracić opłaty startowej, a przede wszystkim tygodni ciężkiego treningu, wyrzeczeń i nadziei na życiówkę. Tyle że bicie głową w mur nie zawsze się opłaca. Kiedy zwyczajnie Ci nie idzie, warto przyjrzeć się sygnałom ostrzegawczym i rozważyć kilka planów awaryjnych.
1. Zmiana celów
Jeśli ze względu na drobny uraz lub chorobę wypadły Ci 2-3 tygodnie w okresie przygotowania ogólnego, ale udało Ci się całkowicie wyzdrowieć – możesz nadal wystartować na zaplanowanym dystansie. Postaw sobie jednak za cel uzyskanie nieco słabszego wyniku. Możesz pozwolić sobie na 14 dni bez treningów albo bieganie na zredukowanych prędkościach przez miesiąc.
Nawet w wypadku, gdy takie spowolnienie wynikało „tylko” z braku czasu (a nie kontuzji), zrewiduj swój oczekiwany czas na mecie o 5-10%. Dobrym sposobem jest trzymanie się tak wyliczonych międzyczasów przez pół dystansu i ewentualna próba przyspieszenia w jego drugiej części.
Jeśli ze zdrowiem wszystko dobrze, ale trening po prostu nie idzie – czyli nie wyrabiasz się w zakładanych prędkościach i nie czujesz świeżości – to i tak wystartuj. Potraktuj to jako zdobywanie doświadczenia i zalicz biegową przygodę. Wyjątkiem jest towarzyski start na dystansie co najmniej maratońskim – warto przełożyć go na później.