Dawno temu byłem przejazdem w Rzymie, gdzie natknąłem się na odbywający się zawsze o tej porze roku rzymski maraton. Widząc najpiękniejszą chyba trasę biegu, wiodącą w większości przez historyczną część miasta, pomyślałem, że też tak chcę, a byłem wówczas stroniącym od aktywności fizycznej facetem po czterdziestce z nadwagą.
Zobacz: Rozkładanie tempa podczas biegu: Patenty na życiówkę
Od początku lekceważyłem opinie fachowców od biegania, ignorowałem coś takiego, jak plany treningowe i nigdy nie przejmowałem się zaleceniami dotyczącymi diety biegacza. Moja metoda treningowa polegała głównie na tym, by biec do granic wytrzymałości, a potem... jeszcze 2 kilometry.
Biegałem coraz więcej, coraz dalej i coraz szybciej. 8 kwietnia 2018 r. byłem, jak mi się wydawało, gotowy na podbój Wiecznego Miasta i złamanie 4 godzin. Pierwsze 10 km w granicach 5:10 na kilometr, drugie w okolicach 5:20. Rwałem do przodu i mijałem tych z pierwszej fali. Trasa w Rzymie jest jednak trudniejsza niż sądziłem.
Czytaj więcej: Bieg pod kontrolą: porady na każdy etap zawodów
Gdy minęły 3 godziny biegu, a ja minąłem 33. km, wtedy właśnie włączyła się ta „głowa”, którą często dotąd lekceważyłem, a z którą powinienem biec od początku. Resztę trasy na przemian biegłem i szedłem. Swoje 4 godziny, jak Bóg da, złamię na łatwiejszej trasie i przy bardziej sprzyjającej pogodzie. A bieganie z głową polecam. Może tak nie biega się najszybciej, ale do mety dociera się częściej.
RW 07-08/2018