Meta. Wpada zdyszany biegacz. Rzut oka na zegarek i już wie, że nie udało mu się pobiec tak szybko, jak chciał. Jeszcze nie zdążył dobrze ochłonąć, a już w głowie brzmi mu: „Znowu w życiu mi nie wyszło...”.
Druga sytuacja: biegaczka kończy zawody tak jak chciała, kiedy jednak rozmawia ze znajomymi o biegu, okazuje się, że im poszło znacznie lepiej. Niedawne zwycięstwo zaczyna mieć gorzki smak.
Wyrzuca sobie, że rzeczywiście mogła pobiec lepiej, że nie wykorzystała dostatecznie swojej szansy. Skoro oni mogli, to w czym jest od nich gorsza? Przecież trenuje tyle samo, a nawet więcej! Znasz to? Jeżeli nie czujesz się tak na mecie, to na pewno masz znajomych, którzy w ten sposób podchodzą do swoich wyników na zawodach. Syndrom wiecznego niezadowolenia jest niestety dosyć powszechny, a jego epidemia rozszerza się z każdym sezonem startowym.
Biegacz, który zachowuje się na mecie jak smerf Maruda i krytykuje siebie za porażkę, wróci do domu, znajdzie od razu jeszcze bardziej ambitny plan treningowy i będzie trenował jeszcze mocniej. To będzie rodzaj kary, ale wymierzonej w przeświadczeniu, że tylko w taki sposób następnym razem da z siebie wszystko. Podejście godne kamikadze, bo sprawi, że zamiast dać z siebie 100% na trasie kolejnych zawodów, na 100% nabawi się kontuzji.
Bieg bez pomiaru
Łatwo się mówi, a Ciebie aż trafia, kiedy widzisz niesatysfakcjonujący wynik na zegarku. W porzucaniu szaleństwa wokół rezultatów nie pomagają znajomi. Bo za pytaniem, jak poszło, dociekają od razu, jaki był wynik. Ty czujesz, że przez jego perspektywę szufladkują Cię i tłumaczysz się, skąd taki, a nie inny czas i miejsce. Jednak eksperci podkreślają, że nie tędy prowadzi droga do sukcesu.