Przyznajmy: ramiona to nie jest to, czym biegacze chwalą się na plaży. Po prostu łatwo jest nie przejmować się bicepsami, kiedy wydaje się, że większość roboty wykonują nogi. „Wydaje się” dobrze oddaje obraz sytuacji, bo brak treningu górnej części ciała może sprawić, że biegasz jak na ręcznym, nomen omen, hamulcu.
Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się biegać z nieruchomymi ramionami? Jeśli tak, to wiesz, że to nie tylko mało efektywne, ale też męczące jak cholera. Ruch ramion to duża część biegania: kiedy nogi zaczynają być zmęczone, ramiona zaczynają mocniej pracować. Taki to już jest ten kinetyczny łańcuch – trudno biegać z nieruchomą jedną z jego części.
„Kiedy czułem, że nogi przestają mnie nieść, mocno skupiałem się na mocniejszej pracy rąk, i przez to nie traciłem tempa” – mówił o swoich sukcesach mistrz olimpijski Robert Korzeniowski. Co prawda w chodzie, ale zasada w bieganiu jest dokładnie taka sama. To oznacza, że Twój trening siłowy musi składać się nie tylko z martwych ciągów i przysiadów.
Zbudowanie silnej górnej części ciała pomoże Ci utrzymać dobrą sylwetkę biegową nawet na ostatnich kilometrach maratonu, a to może zwiększyć Twoją wytrzymałość, bo płuca będą miały więcej miejsca na swoją pracę. Silniejsza góra to szybsze bieganie z takim samym wydatkiem energii. A lepsze czasy to niejedyne korzyści mocniejszego ciała od pasa w górę.
Sama praca ramionami do przodu i do tyłu oczywiście zwiększa wytrzymałość mięśni, ale musisz też je wzmocnić, aby poprawić gęstość kości i zapobiegać kontuzjom. Bo mięśnie, nerwy, kości, stawy – to wszystko współpracuje ze sobą.
Mówi się, że idealna kadencja biegu to 165-180 kroków na minutę. Jeśli każdy z tych kroków jest w jakiś sposób nieprawidłowy, to już tylko przebiegnięcie 5 kilometrów oznacza tysiące kroków, w których coś szwankuje, a to często prowadzi do takich kontuzji, jak zapalenie ścięgien czy zmęczeniowe pęknięcia kości. A wszystko to wynika z niedoskonałej biomechaniki, które często jest wynikiem nierównowagi mięśniowej gdzieś między stopami a szyją.