„Złamałem 3 godziny w maratonie po miesiącu treningu… Serio! Zaczęłam trenować po kontuzji i po 3 tygodniach pobiłam życiówkę!” – takie wyznania słyszę bardzo często. Metoda przygotowań „last minute” zawsze działa na wyobraźnię, nie zawsze jednak w rzeczywistości.
Motywacja instant
Często długofalowy cel osłabia motywację. Łatwo akceptujesz wymówki typu: „Skoro mam 3 miesiące do maratonu, to mogę odpuścić sobie ten czy inny trening”. Jeśli jesteś osobą, która skupia się bardziej na procesie niż na zadaniu, to Twoje treningi również mogą stać się mniej efektywne, bo w mniejszym stopniu koncentrują się na rozwijaniu konkretnych cech.
Dlatego często łatwiej wdrożyć w życie krótki, mocny plan treningowy i utrzymać koncentrację przy jego realizacji. Dni lecą szybko: ani się obejrzysz, jak będziesz w połowie programu. Nie zdąży zmęczyć Cię jego rutyna, a już staniesz na starcie docelowej imprezy. Jednym słowem – krótko i na temat.
Paradoksalne korzyści
Jednak uzyskana w trybie przyspieszonym forma nigdy nie będzie trwała długo, chociaż faktycznie przekłada się czasem na dobre wyniki. Jest bowiem grupa osób, którym intensyfikacja bodźców treningowych może pomóc w nagłym skoku formy. Zaliczają się do niej biegacze, którzy trenują monotonnie, dzień za dniem stosując „stare i dobre” środki treningowe.
Ale organizm to cwana bestia: uczy się ekonomizować wysiłek i po dłuższym czasie to, co kiedyś Cię rozwijało, zaledwie podtrzymuje Twoją wydolność. Dlatego skondensowane plany przygotowań, które zawierają nowe elementy albo w nowy sposób intensyfikują wysiłek, stają się bodźcem do wzrostu. Jeśli od roku biegałeś dzień w dzień dystans 10 km i nagle w planie treningowym będziesz zmuszony do robienia podbiegów czy szybkich przebieżek, to będzie to dla Ciebie korzystny impuls.
Komentarze