Plany treningowe, sprzęt, tempo, dieta – biegacze mają o czym myśleć i najczęściej nie tracą czasu na rozważania o rzeczach, które do funkcjonowania nie potrzebują ich ingerencji. Tak jak na przykład układ oddechowy – działa sprawnie bez Twojego udziału od urodzenia do ostatniego (nomen omen) tchu. Nie możesz go włączyć ani wyłączyć.
Możesz o nim zapomnieć, ale ono nie zapomni o Tobie i wciąż będzie tłoczyło tlen do Twojego organizmu. Po co więc zawracać sobie głowę czymś, co tak dobrze działa, i do tego nie wymaga poświęcenia dodatkowego czasu ani energii? Okazuje się, że powody są, i to dość znaczące.
Przekonał się o tym Budd Coates, amerykański trener i fizjolog, który najpierw jako zawodnik, a potem szkoleniowiec docenił prawidłowe oddychanie. Coates, dręczony nawracającymi kontuzjami, zaczął szukać źródła swoich problemów. I znalazł je w... oddechu.
Odetchnąć z ulgą
Przekopując się przez literaturę, trafił na artykuł "Breath Play", którego autor – Ian Jackson, będący trenerem i biegaczem – powiązał cykl oddychania z kadencją biegowych kroków. Rozwinięcie tej koncepcji znalazł w badaniach naukowców z University of Utah.
Dr Dennis Bramble i dr David Carrier zauważyli, że największe obciążenie dla organizmu przypada na moment, w którym uderzenie stopy o podłoże następuje podczas rozpoczęcia wydechu. Oznacza to, że przy popularnym wśród biegaczy rytmie oddychania 2:2 ten moment zawsze dotyczy jednej nogi – prawej lub lewej – zwiększając przeciążenia po tej stronie ciała.
Coates powiązał ten fakt z dręczącą go kontuzją zginaczy biodra po lewej stronie i postanowił znaleźć rozwiązanie, które przerwie ciąg jego kontuzji. Udało mu się stworzyć wzorzec, który łącząc cykl oddychania z cyklem kroków, pozwolił mu za każdym razem lądować na innej nodze podczas wydechu. Oddech na pięć kroków dopasował do swoich spokojnych treningów, a na trzy do szybszego biegania.