Wielu dałoby wszystko (no, prawie wszystko), żeby tylko swobodnie, bez większego wysiłku, pokonywać biegowe kilometry. Każdy, kto zna to wspaniałe uczucie panowania nad swoim organizmem - czy to na podbiegach, podczas wyprzedzania rywali, czy na finiszowych metrach - wie, co mam na myśli. Być coraz lepszym pragnie większość z tych, którzy połkną bakcyla biegania. Ty też chcesz się rozwijać? Kup pulsometr! Na treningach będziesz miał swój puls cały czas pod kontrolą. A to wiedza bezcenna!
Po co komu pulsometr?
Już w latach 60. niemieccy trenerzy kolarstwa (ci ze Wschodu) kombinowali w wielkiej tajemnicy przed innymi, jak podczas treningów podglądać, a ściślej mówiąc podsłuchiwać pracę serca swoich podopiecznych. Nadajniki, odbiorniki, anteny, słuchawki - jak stacja radiowa, gdy tymczasem trener jechał samochodem w pobliżu pędzącego rowerem zawodnika i, nasłuchując w słuchawkach, zliczał uderzenia jego serca.
Prymitywizm był porażający, ale takie były wtedy możliwości techniczne. Liczyła się nowatorska idea! Gra była warta świeczki, bo inni trenerzy nic nie kombinowali i Niemcy, bogatsi o wyniki tych nasłuchów, czyli o tę radiowo-arytmetyczną wiedzę, łoili rywali jak chcieli. Wiedzieć, jakie zawodnik ma tętno po zakończeniu treningu, to żadna sztuka. Każdy potrafi je zmierzyć.
Wystarczy zegarek, by przekonać się, jak intensywnie pracowało nasze serce w końcowej części treningu. Trzeba tylko zaraz po zatrzymaniu się - przykładając palce do tętnicy lub bezpośrednio na sercu - policzyć jego uderzenia w określonym przedziale czasowym. Tyle że to już musztarda po obiedzie. Jeśli zmierzone tętno było wyższe niż tego oczekiwaliśmy, niczego nie można było naprawić. Stało się!