Moje treningi do maratonu rozpoczęły się od łez. Siedziałam na kanapie z podwiniętymi nogami i bladozielonym szalem przerzuconym przez ramiona i płakałam, opowiadając przyjaciółce z najdrobniejszymi szczegółami, jak doszło do tego, że po raz kolejny nie zdołałam złamać czterech godzin w maratonie. Był 2007 rok, a ja ukończyłam Nike Women's Marathon w San Francisco z czasem 4 godzin i 11 minut. Ten wynik był wyjątkowo rozczarowujący, bo byłam przekonana, że trenowałam dobrze. Jak się okazało, nie dość dobrze.
Magiczna bariera 4 godzin
Od momentu, kiedy po raz pierwszy wpisałam swoje nazwisko na listę startową maratonu w 1998 roku, pokonanie bariery 4 godzin było moim głównym celem. Złamanie 4 godzin było dla mnie większym marzeniem, niż dla zwykłego biegacza marzenie o tym, by w ogóle dobiec do mety maratonu. Ten rezultat dałby mi miejsce w doborowej grupie biegaczy-amatorów - w popularnych biegach maratońskich, jak Maraton Nowojorski, tylko 15 procent uczestniczących w nich kobiet finiszuje z czasem poniżej 4:00. Byłam bardzo blisko tego wyniku w 2003 roku, kiedy podczas trzeciego podejścia do maratonu, przebiegłam linię mety w 4:01:02. Wiedziałam, że dam radę, z porządnym programem treningowym, przy dobrej pogodzie w dniu startu i na przyjaznej biegaczom trasie.
Ale jak się cztery razy przekonałam, złamanie 4 godzin jest trudniejsze niż się wydaje. Aby uzyskać czas 3:59:59 musisz biec dokładnie 5:41,25 na kilometr. Gdyby chodziło o przebiegnięcie w tym tempie 1 kilometra - nie ma problemu, ale utrzymanie go 42,195 razy z rzędu okazało się zadaniem nieosiągalnym i frustrującym. Widząc moje cierpienie tego wieczora, przyjaciółka, była profesjonalna biegaczka, a wówczas już trenerka, zaproponowała, że pomoże mi osiągnąć mój cel. "Jestem pewna, że możesz to zrobić" - powiedziała.