W miarę jak maratony stają się coraz popularniejsze, ich wersje ultra - kiedyś zarezerwowane dla zapaleńców albo masochistów, zaczęły ściągać tysiące uczestników.
50, 80, a nawet 160 km - to nie dystans dla każdego. Ale jeśli przebiegasz maraton, możesz też skończyć ultra, i to bez porzucania pracy. Być może jednak najpierw warto odpowiedzieć sobie na bardzo ważne pytanie: po co?
Co ja tutaj robię?
Michael Finkel: biegacz długodystansowy: Stojąc w lekkiej panice na starcie biegu Western States Edurance Run (160 km) zadałem sobie nieuniknione pytanie: co ja tutaj robię?
Przygotowując się do ultramaratonu wierzyłem, że będzie to swego rodzaju perwersyjna przyjemność. Przez 15 lat biegałem intensywnie, choć głównie na średnich dystansach. Ukończyłem kilka maratonów. Przestały one jednak być biegowym everestem. Motywuje mnie poszerzanie swoich fizycznych i psychicznych granic, a euforia jest dla mnie głównym produktem ubocznym wyczerpania. Test w postaci 160-km ultramaratonu wydawał mi się nową granicą do pokonania.
Wyścig zaczął się od żmudnego podbiegu o długości 7,5 km, wspinającego się wysoko w góry. Biegłem swoim tempem, bez pośpiechu, aż wbiłem się w rytm, w którym mogłem najefektywniej spożytkować energię - doprowadziłem to do perfekcji podczas 25 lat wędrówek z plecakiem. Ultramaraton nie jest wyczynem, do którego można się ot tak przygotować. To bieg, który wymaga sięgnięcia do doświadczeń zbieranych przez całe życie.
Trudne związki z bólem
Zacząłem więc iść pod górę. Nie jest to nic złego w przypadku biegu, w czasie którego musiałem robić średnio kilometr w 9 minut. Buty przemokły mi od śniegu i przemoczyłem stopy. Po 16 km pęcherze osiągnęły pełnię rozkwitu.
Wiecie, co możecie zrobić z pęcherzami, jeśli planujecie biec jeszcze przez 144 km? Nic. Jedną z rzeczy, na które możesz liczyć podczas ultramaratonu, jest dokuczliwy ból. Chodzi o to, jak sobie z nim poradzisz. Pogodziłem się z tym, że stopy zostaną starte na miazgę i obiecałem im, że cały następny miesiąc spędzą w wyłożonych futerkiem kapciach. Układ został zaakceptowany, bo po kilku kilometrach pulsującego bólu moje stopy cicho pogrążyły się w stoickim odrętwieniu.
Kiedy biegłem przez kanion, mniej więcej w jednej trzeciej trasy, temperatura wzrosła do ponad 30 stopni. Byłem przygotowany na gorąco i góry dzięki wakacjom poprzedniej wiosny. Odwiedziłem Copper Canyon, w którym mieszkają Indianie Tarahumara, legendarny szczep biegaczy długodystansowych. Nauczyli mnie interesującej techniki oddychania, opartej na wdychaniu powietrza nosem i wydychaniu ustami, uspokajającej tak jak joga.
Dobry przyjaciel, wymagający sierżant
Przebiegłem już pierwszy maraton, potem jeszcze trochę, godzina po godzinie, aż bieg stał się normą. Do połowy trasy dotarłem dokładnie po 12 godzinach, co oznaczało, że mam przed sobą jeszcze 80 km, podczas których nie mogę zwolnić. To wydawało się niemożliwe.
Na 100. kilometrze spotkałem swoją siostrę Dianę, znakomitą biegaczkę, która miała mnie przez noc doprowadzić do mety. W większości ultramaratonów podczas ostatniej 1/3 trasy biegacze mogą mieć partnera, który biegnie przed nimi, narzucając tempo.
Była idealną partnerką, opowiadającą trwające kilometrami historie, a trochę złym sierżantem, który mobilizował mnie, kiedy jedyne, czego chciałem, to położyć się i zasnąć.