Trenując od dziecka, przyzwyczaiłam się do (delikatnie mówiąc) niedogodności związanych z menstruacją. Kiedy mój brzuch zaczął rozsadzać ból wywołujący wymioty, w końcu zdecydowałam się szukać pomocy u lekarza i moje miesiączki stały się łatwiejsze do zniesienia.
Wydawało mi się, że cykl nie ma już większego wpływu na moją aktywność. Do czasu aż na trasie maratonu w Nowym Jorku poczułam się tak słabo, że udzielano mi pomocy w karetce. Jedno z pierwszych pytań ratownika dotyczyło terminu ostatniej miesiączki. Nie miałam wtedy okresu, a na moje problemy na trasie mogło wpłynąć wiele czynników, ale dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że chociaż nie wszystkie zmiany hormonalne w trakcie cyklu są odczuwalne, to zawsze mają na nas jakiś wpływ.
Brytyjska biegaczka Jessica Judd stwierdziła kiedyś, że w zależności od fazy cyklu menstruacyjnego jej czas w biegu na 3000 m może się różnić nawet o 15 sekund – to różnica między zwycięstwem a przekroczeniem mety na ostatnim miejscu. Rozgłos jej wypowiedzi zapewniło złamanie tabu: o miesiączce nikt głośno nie mówił, a z odrealnionych reklam podpasek nie sposób było się domyślić, do czego służą.
A przecież cykl wpływa na dyspozycję nie tylko zawodowych biegaczek. Uznany trener brytyjskich maratończyków, Tom Craggs, przytacza historię jednej z podopiecznych, która zaczęła suplementować żelazo, gdy lekarze w końcu stwierdzili u niej anemię – często pojawiającą się przy obfitych miesiączkach. Trzy tygodnie później urwała kwadrans z życiówki na dystansie półmaratonu.
Dla wielu kobiet jest to oczywiste, ale warto to uświadomić wszystkim, którzy tego nie doświadczają: zmiany hormonalne związane z cyklem menstruacyjnym mogą powodować dolegliwości ze strony układu pokarmowego, bardzo bolesne skurcze, bezsenność, podwyższone tętno czy spłycenie oddechu i wiele innych objawów. Udowodniono nawet, że w konkretnych fazach cyklu kobiety są bardziej podatne na niektóre kontuzje, jak zerwanie więzadła krzyżowego przedniego (ACL).