W pierwszym momencie Justyna Święty-Ersetic myślała, że to grypa. Było to przed Wielkanocą 2021, kiedy przechodziła z biegania objętościowego na takie szybsze bieganie.
„Wracałam do mocnych treningów po kontuzji. Pojawiły się jakieś dolegliwości, ale w ciągu dnia czułam się dobrze. Dopiero wieczorem zaczęło łamać mnie w lędźwiach, plecach. Na drugi dzień na treningu zaczęłam się dusić. Pojawiły się silne bóle mięśniowe, byłam totalnie bez mocy i następny tydzień przeleżałam w łóżku” – mówi „Aniołek”.
„Do jakiejkolwiek aktywności wróciłam po 10 dniach, ale były to właściwie spacery. Wtedy tak naprawdę jeszcze nikt nie wiedział, jak wracać do treningów po covidzie. Było tym trudniej, że przebywałem poza granicami Polski i byłam zdana sama na siebie. Bardzo pomógł mi trener: zabronił mi po prostu biegania. Było ciężko, nawet podczas tych spacerów czułam pieczenie w płucach – wspomina Justyna Święty-Ersetic. - Pierwszy, w miarę normalny trening spróbowałam zrobić po jakichś dwóch tygodniach od choroby, ale było ciężko. Musiałam wrócić do spokojnych treningów tlenowych, bo cokolwiek mocniejszego skutkowało ogromnym pieczeniem w płucach”.
Justyna nawet jeszcze podczas igrzysk olimpijskich w Tokio odczuwała skutki przebytej choroby. Na szczęście nie przeszkodziło jej to w zdobyciu złotego i srebrnego medalu w sztafetach.
Ostrożne podejście
W pierwszych miesiącach pandemii, kiedy spora część świata doświadczała lockdownu, szczepionki były nadzieją, a śledzenie rosnących statystyk hospitalizacji i zgonów ponurą rutyną, niewiele było wiadomo na temat tego, jak nowy wirus może wpływać na najbardziej wysportowane jednostki.
W czerwcu 2020 r., kiedy piłkarze grali przy pustych trybunach, lekarze współpracujący z topowymi klubami zaczęli zauważać niepokojące sygnały. Pojawiały się pierwsze dowody na to, że wirus powoduje zapalenie mięśnia sercowego, co może poważnie zagrażać elitarnym sportowcom.