Niech nie zdziwi Cię widok znajomego biegacza z zaklejonymi ustami albo wstrzymującego oddech co kilka kroków: być może właśnie jesteś świadkiem nieco dziwacznego, ale fascynującego świata optymalizacji oddechu.
Rzucane na wiatr obietnice zastępują solidne naukowe dowody na efektywność treningu oddechowego. Techniki oddechowe wychodzą poza jogowe studia, bo okazuje się, że mają do zaoferowania dużo więcej niż kojenie zszarganych po callach nerwów. Teorie głoszą, że jeśli zmienisz sposób, w jaki oddychasz, możesz zoptymalizować wykorzystanie tlenu, poprawić krążenie i opóźnić zmęczenie mięśni.
O oddychaniu nosem i hipoksji (treningu wysokościowym) słyszymy od kilku dekad, ale z tego typu technik korzystali do tej pory jedynie zawodowcy. W świetle rosnącej liczby badań i dowodów na wpływ oddechu nie tylko na osiągnięcia sportowe, ale też na koncentrację czy sen, wzrasta zainteresowanie tym tematem. Zatem czy coś tak prostego, jak sposób oddychania, naprawdę może nam pomóc poprawić życiówkę? I czy w przypadku biegaczy amatorów naprawdę jest to warte zachodu?
Oddychanie przez nos
Do grona tych, którzy dążyli do upowszechnienia technik oddechowych wśród amatorów, zalicza się trenerka Georgie Lawlor. Sama jako biegaczka zmagała się z bólem barku i szyi, ale kiedy wpadła jej w ręce książka „Tlenowa przewaga” Patricka McKeowna, zaczęła podejrzewać, że przyczyną jej problemów może być wzorzec oddechu. To spostrzeżenie zmieniło całkowicie jej podejście do ćwiczeń. „Dostrzegłam, że sposób, w jaki wcześniej oddychałam, łapiąc wielkie hausty powietrza, był dysfunkcyjny – mówi. – Działałam wbrew własnemu ciału”.
Podczas biegania zaczęła oddychać przez nos, a potem przeniosła treningi poziom wyżej, dodając do swojej rutyny ćwiczenia z wstrzymywaniem oddechu. Przekonuje, że obie techniki stoją za urwaniem 5 minut z życiówki na 5 km i ambitnymi planami triathlonowymi. „To tak jakby moje ciało, umysł i oddech pracowały niczym jedna drużyna” – dodaje Lawlor.