Chciał zabiegać kontuzję. „To było głupie, jednak nie miałem innego pomysłu. Gdy do mnie dotarło, że kontuzja jest poważna, dostałem małej depresji. Nie wychodziłem z domu, nie odbierałem telefonów. Patrzyłem, kto do mnie dzwoni, po chwili komórka przestawała migotać. Leżałem w łóżku. Nie miałem na nic ochoty” – wspomina. Znajomi chcieli zgłosić zaginięcie Roberta na policji, bo nie było ze nim żadnego kontaktu.
„Przestałem ładować komórkę. Zniknąłem ze świata. Jeżeli wszystko kręci się wokół biegania, a tu nagle okazuje się, że tego biegania nie ma, to tak jakby całe życie zniknęło” – opowiada.
Ela Peret
Jak sama mówi, w ciągu ostatnich 2 lat odwiedziła prawie wszystkie poradnie rehabilitacyjne w Warszawie. „Powiedzieli mi, że czeka mnie wózek inwalidzki. Albo rozkładali ręce. Bywało i tak, że słyszałam diagnozę, iż kilka zabiegów pozwoli mi znów biegać. Potem okazało się, że zabiegów będzie nie kilka, ale kilkanaście, czasem kilkadziesiąt. To wszystko oczywiście prywatnie. Wydawałam fortunę”.
Ela nie miała normalnych dla biegaczy objawów: po prostu „coś” się blokowało i nie mogła biegać. „Historia kontuzji jest tak samo długa, jak mojego biegania. Najpierw blokada lewego biodra w 2009 roku, pół roku później, na obozie biegowym, blokada drugiego biodra. Za każdym razie absolutny zakaz biegania. Raz wzywano do mnie karetkę na zawodach w Warszawie, bo zablokował mi się kręgosłup” – wspomina.
Akt III
Robert Celiński
Z pomocą przyszedł mi mój długoletni fizykoterapeuta Szczepan Figat. Wiedział, gdzie mieszkam, przyszedł do mnie do domu. Powiedział, że od jutra codziennie muszę pojawiać się u niego na zabiegach i ćwiczyć. Na początku było ciężko, ale Szczepan okazał się bardzo cierpliwy. Wiedział, że jak zacznę treningi zastępcze, to wpadnę w rytm i już będę ćwiczył, będę silniejszy psychicznie, a to dobry początek, by wyjść z dołka” – wspomina. Najważniejsze było to, że Robert znów ćwiczył.
Nie było to bieganie, ale wiele różnych zajęć uzupełniających, które też mocno dawały mu w kość. Wiedział, że codziennie musi wyjść z domu. Znów wpadł w rytm. Naładował telefon, zaczął oddzwaniać do znajomych. Poszedł do fryzjera: włosy były już bardzo długie i wyglądał prawie jak hipis. Kupił sobie nową parę butów do biegania – tak na nowy początek. Wracał do świata żywych. Nie był to jeszcze świat biegaczy, ale zawsze coś.
„Zrozumiałem, że kontuzja to nie koniec świata. Można treningami zastępczymi dbać o formę, albo przynajmniej nie stracić jej całej. Przygotowania do sezonu przepadły i tego nie odmienię. Wiele razy analizowałem, co poszło źle. Czy gdybym nie poszedł do masażysty w Szklarskiej, to łydka by mniej ucierpiała? Gdybym tak bardzo nie trenował, to czy bez kontuzji udałoby mi się spełnić moje ambitne plany na początek sezonu? Tego nigdy się nie dowiem" - wspomina biegacz.