Są dwa typy kontuzji: te, o których biegacze rozmawiają, oraz te, które są naprawdę poważne. Facet, który w oczekiwaniu na start biegu na 10 km radośnie popisuje się swoją encyklopedyczną wiedzą na temat kontuzji, często potem wygrywa, a orteza czy stabilizator na nodze nie oznaczają koniecznie poważnego inwalidztwa. Przeważnie dajesz się na to nabrać. Z drugiej strony, biegacz, którego ścięgno Achillesa zmusza do zejścia z trasy po pierwszym kilometrze, mógł nie wspominać wcześniej, że ma problemy z nogą.
Nie wiem, dlaczego tak jest. Może to przesąd? Niechęć do okazywania słabości? Jednak kiedy jesteś poważnie kontuzjowany, izolacja zaczyna się bardzo szybko i pogłębia problem. Wiem, bo przerobiłem to na własnym przykładzie.
Skorzystaj z planu awaryjnego: Awaryjny plan treningowy: Jak trenować z kontuzją?
Udało mi się kilka razy wygrać swoją kategorię wiekową dla pięćdziesięciolatków i zbliżałem się do sześćdziesiątki z tym poczuciem zadowolenia, które może zrozumieć wyłącznie inny biegacz. Miałem właśnie wejść do kolejnej, wolniejszej kategorii wiekowej. Byłem u szczytu swoich możliwości. Przeczytałem dziesiątki książek o bieganiu, jedną nawet sam napisałem. To miał być mój rok.
Właśnie wtedy zacząłem utykać. Zwykle, kiedy spotykałem się z biegaczami i słyszałem pytanie: "Jak leci?", mówiłem: "OK". I nagle złapałem się na tym, że z zakłopotaniem wiercę nogą dziurę w ziemi i mamroczę pod nosem coś o kontuzjach i orbitrekach. To było OK, bo przecież większość ludzi, kiedy pyta o to, jak leci, w zasadzie nie oczekuje odpowiedzi. Nie przejmowałem się też tym, gdy mnie w najlepszej wierze pocieszano. "Teraz wreszcie będziesz miał czas wysprzątać piwnicę czy napisać tę historyczną książkę..." i inne tego typu sprawy.
Wszyscy ci pseudolekarze mieli swoje diagnozy. "Te obciążenia, w końcu musiało to wyjść. Pamiętaj, że robisz się coraz starszy!". Teoria, że ciało mniej się zużywa, jeśli go nie poddajemy obciążeniom, ma wielu zwolenników, a przecież i tak prowadzimy coraz bardziej statyczny tryb życia. I, mogę chyba dodać, że coraz mniejszą radość nam to ciało daje. Tak jakbyśmy się bali, że stracimy na nie gwarancję.
Jasne, mimo podeszłego wieku jesteśmy aktywni, a przynajmniej część z nas. Ale przecież jeszcze do niedawna moje ciało było żywym organizmem, zaprojektowanym w ten sposób, by mieć zdolność adaptacji. Ostatnie badania dowiodły, że biegacze są mniej podatni na problemy ze stawami niż ludzie prowadzący siedzący tryb życia. To napawało otuchą.
Teraz jednak byłem kontuzjowany. Byłem jednym z tych pechowców. Po raz pierwszy w życiu zacząłem czuć się słabo. Bycie sześćdziesięciolatkiem nie wydawało mi się już takie fajne. Rozglądając się dookoła, nie mogłem nie zauważyć epidemii bólu, która panuje we współczesnej Ameryce. Fryzjer mojego psa miał ostatnio bardzo mocne bóle pleców, które go unieruchomiły, a hydraulik, nasz najlepszy hydraulik, rozważa poddanie się operacji zespalającej kręgi. Żaden z nich nie biega.
Wśród moich znajomych mogę znaleźć tuzin mężczyzn i kobiet, wśród nich także młodszych ode mnie, którzy są już po operacji wstawienia protezy biodra. Niedawno w osiedlowym sklepiku spożywczym stałem w kolejce za wolno chodzącym panem, który - jak usłyszałem - omawiał ze sprzedawczynią kwestię wymiany stawu kolanowego. Kiedy nadeszła moja kolej, zapytałem kasjerkę, czy przechodziła taką operację.
"Trzy razy - odpowiedziała. - Podczas ostatniej złamali mi kość i teraz mnie boli".