Ze świecą chyba szukać biegacza, który po treningu w upalny dzień nie myślałby przychylnie o kuflu złocistego izotonika udekorowanego gęstą, białą pianą (o wpływie piwa na wyniki przeczytasz tutaj: Piwo a sport: Zakazany owoc czy dobry izotonik?). Kusi również kieliszek czerwonego napoju pełnego przeciwutleniaczy, o naukowo udowodnionym działaniu wzmacniającym tak potrzebne biegaczom serce i układ krwionośny. Alkohol po biegu, przynajmniej w wymienionych wyżej formach, coraz częściej wcale nie wydaje się takim złym pomysłem, prawda?
Historia pokazuje, że niektórym nie przeszkadzał nawet w trakcie biegu. Amerykanin Tomas Hicks w 1904 roku został olimpijskim mistrzem w maratonie, chociaż na trasie pił brandy (to niejedyna zastosowana przez niego innowacja: w czasie wyścigu przyjął też dwie dawki strychniny).
Biegacze, którzy lubili alkohol
Obecnie koncepcja alkoholu jako środka towarzyszącego treningom wydaje się, delikatnie mówiąc, abstrakcyjna, ale jeszcze w XX w. trzymała się całkiem nieźle. "Dość niedawno, w latach 70. i 80. XX wieku, wielu maratończyków piło sporo alkoholu, a mimo to osiągali czasy poniżej 2:12 – opowiada prof. Ron Maughan z Loughborough University w USA. – To była czynność towarzyska: w sobotę startowało się w biegu, wieczorem piło kilka piw, a następnego dnia biegło razem na 30 km" – dodaje.
W 2000 roku portugalski biegacz Antonio Pinto, znany ze swojej miłości do wina pitego raczej na butelki niż na kieliszki, po raz trzeci wygrał maraton w Londynie. Pinto zarzekał się, że wino pite w nocy przed wyścigiem pomogło mu w osiągnięciu dobrego wyniku. Trudno jest w tej kwestii wchodzić w polemikę z kimś, kto ma "życiówkę" na poziomie 2:06:36. Obojętnie, ile rzeczywiście wina wypił – wygląda na to, że alkohol i bieganie wzajemnie się nie wykluczają.