Wszyscy mówili: „To przez bieganie”, „Przetrenowujesz się”, „Skończ z tym wariactwem”, problem jednak w tym, że nie bolało mnie w czasie treningu, a zwyczajnie w ciągu dnia. Trwało to miesiąc. Nie wytrzymałam i wybrałam się na USG. Czyściutko. I tak od lekarza do lekarza. Nic. Udałam się do koleżanki fizjoterapeutki, która po kilku uciskach zapytała: „Czy rozciągasz się przed i po biegu?”.
Powiem szczerze: myślałam, że spalę się ze wstydu. Nie dlatego, że się nie rozciągam, ale dlatego, że robię to byle jak. Winowajcą okazał się mięsień lędźwiowo-biodrowy. Podczas masażu i ucisków wrócił dokładnie ten sam ból, który czułam wcześniej. Prawie się popłakałam – nie z bólu, a z radości, że ktoś w końcu „to” znalazł. Dzisiaj jestem już po masażach i nakłuciach igłami. Mięsień intensywnie rozciągam i jest w porządku.
Słuchajcie, straciłam kupę kasy, czasu i nerwów. Teraz staram się, by rozciąganie było pełnowartościowym elementem treningu. Rozciągam się, korzystając z pomocy drzew, ławek, barierek i innych biegaczy, którzy pojawiają się w mojej okolicy.
RW 10/2017