Czy możemy trochę zwolnić? – dyszę do męża. Patrzy na mnie zdziwiony. Nie robimy interwałów, nie uprawiamy też akurat interwałowego seksu. Jesteśmy na niedzielnym spacerze. I idziemy naprawdę powoli. Tylko że dla mnie nawet to tempo jest zbyt szybkie. Męczy mnie dosłownie wszystko. Do tego stopnia, że po godzinie treningu muszę się zdrzemnąć. A nastrój mam tak fatalny, że nową mantrą mojego faceta staje się pytanie: „Co znowu jest nie tak?”. I, szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwię.
Pewnego dnia, gdy aż zgięło mnie w pół w drodze do sklepu za rogiem, zdałam sobie sprawę, że nie mam się co dłużej oszukiwać, że to kwestia hormonów, przepracowania czy zbyt późnego chodzenia spać. Znam swoje ciało i wiedziałam, że dzieje się z nim coś złego. Kilka dość losowo dobranych badań laboratoryjnych później miałam już w ręku odpowiedź: poważny niedobór witaminy B12.
Trochę wstyd się przyznać, ale nigdy wcześniej o niej nie słyszałam – i na tym właśnie polega problem. Statystycznie rzecz biorąc, niedobór witaminy B12 dotyka głównie ludzi w podeszłym wieku – dokładniej mniej więcej co dziesiątą osobę po 75. roku życia. Jednak dane Światowej Organizacji Zdrowia sugerują, że skala zjawiska może być niedoszacowana i prawdopodobnie niedobór B12 dotyczy większej liczby ludzi niż sądzono, w tym również tych młodych.
Jako że objawy niedoboru są bardzo niespecyficzne, a u młodych ludzi sprawdza się poziom tej witaminy raczej przypadkowo, deficyt może pozostawać niewykryty przez wiele lat – niekiedy nawet przez dziesięciolecia. Witamina B12 jest jak samozwańcza instagramowa celebrytka: świetna i błyskotliwa, tylko jeszcze nieodkryta. Potrzebuje trochę PR-u, żeby świat o niej usłyszał. Skoro więc ktoś musi o niej coś napisać, równie dobrze mogę to być ja.