Wy też, delikatnie mówiąc, nie przepadacie za upałem? Uwielbiacie rześkie, wiosenne poranki i chłodny, jesienny wiatr? Na szczęście polski klimat przeważnie nam sprzyja i rzadko poddaje cieplnej obróbce. Czasami jednak i nad Wisłą słońce wymyka się spod kontroli i daje nieźle popalić.
Jeśli w takim okresie wypada start albo przygotowania do imprezy, trzeba zacisnąć zęby i zmierzyć się z upałem. W takich warunkach musisz pamiętać, że udział w biegu nie zaczyna się od strzału startera, ale o wiele wcześniej. Boleśnie przekonał się o tym Bartek Osior, trener ogólnopolskiej akcji "Biegam, bo lubię".
Zawody w upale: Finisz pod kroplówką
Termin II Półmaratonu Augustowskiego nie zapowiadał szczególnego wyzwania. 16 września to teoretycznie jeszcze lato, ale praktycznie już jesień i czas absolutnie niekojarzący się z upałami. Analizując treningi i wcześniejsze starty, Bartek wiedział, że może pobiec rekord życiowy, czyli w granicach 1:15:00-1:17:00.
Na początku wszystko szło zgodnie z założeniami. Razem z czołówką leciał każdy kilometr po 3:35-3:41. Samopoczucie świetne, na półmetku czas 00:38:18, 6.-7. miejsce; kciukiem uniesionym do góry pokazał kibicom, że kontroluje bieg. Na trasie organizm podpowiadał, że z płynami wszystko OK, więc na kolejnych punktach na zmianę brał tylko łyk wody i izotonika, aby nie przesadzić z piciem.
Na 18. km pojawił się lekki kryzys, tempo spadło do 4:00. Bartek odebrał to jako objaw zwykłego zmęczenia. Minął tabliczkę z napisem "20 km" i już widział siebie wbiegającego na metę na 7. miejscu! Tymczasem nagle ktoś... zgasił światło.
"Próbuję zrobić krok do przodu, ale nogi robią dwa kroki w tył. Bezwładnie upadam na ziemię. Otwieram oczy i widzę skrawek nieba i ratowników medycznych nad sobą. Ląduję w karetce i na sygnale lecimy do szpitala. Nie czuję nóg, oddycham z wielkim trudem. Jest mi bardzo słabo, nie mam siły podnieść ręki i spojrzeć na zegarek" – opowiada Bartek.